PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=248680}
6,7 13  ocen
6,7 10 1 13
Nostra signora dei turchi
powrót do forum filmu Nostra signora dei turchi

Pełnometrażowy debiut Carmelo Bene jako reżysera. Ciężko ten film opisać fabularnie - dzieje się w jego mieście rodzinnym Otranto, które w 1480 roku najechali Osmanowie w trakcie europejskiego podboju, wymordowując przy okazji większość mieszkańców, która odmówiła przejścia na islam. Jako punkt wyjścia, historia ta stanowi podstawę tego, co widz widzi na ekranie - od początku do końca film jest nacechowany religijnymi obrazami i odniesieniami.

Główny bohater, którego imienia nie poznajemy, walczy w jakiś sposób ze światem, zmaga się sam ze sobą, staje w szranki niemal przez cały seans z tytułową Maryją, tutaj oczywiście symbolem seksualności (w końcu jest najsłynniejszą dziewicą) przy pomocy dyskusji, dziwnej, niezrozumiałej, pokrętnej i hipnotyzującej, która ostatecznie i tak do niczego nigdy nie prowadzi. A i sama narracja jest na tyle niezrozumiale prowadzona, że ciężko się połapać, kiedy mówi narrator, a kiedy sam bohater grany przez Carmelo, kto, po co, dlaczego - nigdy nie ma tu jednoznacznej jasności.

I to niezrozumienie jest właściwie głównym wyróżnikiem tego filmu. Jest on intrygujący wizualnie, z kilkoma powtarzającymi się motywami, zwłaszcza pomieszczeniami wypełnionymi kwiatami, Carmelo z brokatowym makijażem i efektami psychodelicznego falowania, nadającymi całemu obrazowi onirycznego klimatu. Kolory są wyraziste, pełno jest różnych filtrów, pojawia się czarno-biały fragment, choć ciężko stwierdzić, co one zwiastują i jaką pełnią funkcję na ekranie.

I tak jest tu właściwie ze wszystkim. Choć mam wrażenie, że nie o treść i fabułę chodzi, bo w tej nie ma po prostu szans się odnaleźć (to całkowicie awangardowe dzieło pod tym względem), ale o jakieś wewnętrzne przeżycie, scalenie się z Carmelo, który w filmie jest naprawdę koszmarnym dupkiem i poważa wszystkim dokoła, ale szuka gdzieś w sobie tej godności, spójności, stara się wobec Maryi zracjonalizować swoje postępowanie (seksualne wyuzdanie czy rycerskość), udowodnić jej, że nie jest od niej gorszy, że jest człowiekiem. Brzmią mi gdzieś echa zachowania Maldorora z Pieśni Lautremonta, choć tu główny bohater nie jest okropny dla samej idei okropności, ale stanowi dla niego wypadkową drogi do celu - stania się sobą.

Film ciężki do oceny, z uwagi na sporą wtórność dłuży się i męczy, jest chaotyczny, w jakimś stopniu enigmatyczny i wymykający się jednoznacznej ocenie. Do docenienia i interpretacji indywidualnej.