... ale jak zobaczyłem po obejrzeniu filmu kto jest reżyserem i i ile ma lat to śmiechłem. Walki są tak markowane (lub/i żle uchwycone kadry), jakby kaskaderzy uczyli aktora uderzeń w powietrzu w dniu zdjęć. Te widoczne ciosy z łokcia bez dotknięcia przeciwnika bolą bardzo. Dźwięk (post) znowu jak wszędzie, w tyle, że męczyłem się co oni mówią (to moja specjalizacja akurat, ale nie będę bronił partactwa). Najzabawniejsze jest to, że "zawodowy" gang, nauczyciele, tajniak, a bawią się w karate, jakby to był turniej, a nie ryzyko siedzenia w pierdlu. Spoko. :-) Ciężko mi się oglądało. Uwielbiam lata 90-te, tamten styl, wiem, że to było inspiracją, ale tutaj brak "tego czegoś", co jest chociażby w nowym Karate Kid. ;-) Studenckie kino, ot taki poziom i wtedy można powiedzieć, że to debiut z nadzieją na przyszłe, lepsze produkcje. Tutaj mamy do czynienia z inspiracją amerykańskim kinem o bardzo niskim budżecie i mentalności.