Film nienajgorszy, słodki, jak każda TVNowska komedyjka, ale na łopaty rozwaliło mnie zakończenie, a właściwie jego fragment: Marian w celu odnalezienia Klary na statku do Szwecji, jedzie Estakadą Kwiatkowskiego - OK. Następne mamy ujęcie, gdy jedzie z Chylonii w stronę Koleczkowa - WTF? Przecież jadąc Estakadą, miał do statku 1,5 km w linii prostej - po cholerę tam pojechał?? No dobra, po chwili jednak zawrócił i jechał z powrotem w stronę Chylonii, po czym zaliczył rów. Wsiadł na rower i pojechał na stację Shell - a ta, najbliżej jest tuż przy porcie, żeby tam dojechać, musiał kurła mijać statek Stena Line!!
Dużo absurdów? To jeszcze nie koniec! Poprosił o pomoc kierowcę ciężarówki, żeby go podrzucił. Jadą, jarają zioło, śpiewają, jest wesoło. I mamy ujęcie...z wiaduktu, obok Ikei w Gdańsku... Naprawdę Warszawiaki są takimi nieogarami, czy Marian tak bardzo zachlał pałę?