Witam. Z obejrzanych ekranizacji dzieł Szekspira tę uważam za najsłabszą. Mało tego, zdecydowanie nowoczesna wersja sztuki "Romeo i Julia" odbiega poziomem od innych i to negatywnie. Nie do końca wyszło wierszowanie wszystkich kwestii bohaterów, wydało się to mocno sztuczne, w przeciwieństwie np. do wierszowania "Hamleta" Zefirelli'ego z odświeżeniem tłumaczenia za Paszkowskim. Ale wracając do tego filmu, to wyszła z niego trochę taka miłosna tragedia dla nastolatków, nic nie oferująca bardziej wymagającemu widzowi. Inna sprawa to bardzo słaba gra aktorska bohaterów (no może czasem Claire Danes czasami pokazywała niewinność Julii, że można było odczuć, że reżyser dzieło Szekspira chociaż miał w rękach), zupełny nieład i próba dostosowania tragedii z czasów elżbietańskich do końca XX wieku w USA poprzez nowoczesną scenografię, która uczyniła z największej miłości wszystkich czasów pocieszną pogoń nastolatków. Lubię Luhrmanna, ale jak dla mnie tym filmem i swoją wizją sztuki Szekspira nieco podkopał swój profesjonalizm. Ale to jest moje zdanie. Inni niech ocenią jak chcą, ale osobiści uważam ten film za słaby.
Moim zdaniem para głównych aktorów została dobrana świetnie - reszta obsady wypadła strasznie kiepsko. Końcówka w miarę ratuje ten film, ale nie ma się czym zachwycać. Szkoda, bo mogła wyjść z tego świetna ekranizacja.
A moim zdaniem to najlepsza ekranizacja "Romea i Julii". Zefirelli to oczywiście klasyka, ale ja wolę tę Luhrmannowską wersję Szekspira.
Ten film nieprzerwanie mnie zachwyca od 13 lat, kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy, nota bene w przeddzień mojej matury z j.polskiego :)
Dokładnie. Największym nonsensem było "wplecenie" wierszowanych dialogów w nowoczesną scenerię. To nie udało się wcale, czasami można było paść na ziemię ze śmiechu jak "mudżinski" Merkucjo (poprawność polityczna musi być!) "gada" po szekspirowsku. Sceny walki z pistoletami o nazwach "rapier", "sztylet" lub "DługiMiecz" w roli głównej są cienkie jak żebro bakterii.
Co do aktorstwa: do pary DiCaprio-Danes przyczepić się nie można. Ale już do innych...ludzie Capulettich zachowywali się jak przysłowiowe "wieśniaki", z kolei Tybalt był tak żałosny, że aż śmieszny. O Merkucju nawet nie będę się wypowiadał (jego "przebranie" jest chyba dostatecznym komentarzem...). Nie podobał mi się również Paris. Paul Rudd w tej roli był tak niemęski, aż do bólu.
Scena finałowa dość niezła, aczkolwiek ten "odlatujący" telewizor był kolejną głupotą w tym - nie oszukujmy się - nędznym, komercyjnym, zabójczo nowoczesnym i przereklamowanym filmie.
3\10. Żadne arcydzieło, nie poruszył mnie wcale (a powinien!), kompletnie pozbawiony klimatu i bez żadnych emocji. Płytki film dla nowoczesnych nastolatków.