bo niby jes sam Pacino, ale logika wydarzyń trocha tukej kuleje. No bo jak to jes, że chopek odnosi reżysyrski sukces ze swojóm wirtualnóm aktorkóm i wszysko jes cacy, a już w nastympnyj scynie chce sie jóm pozbyć, bo jij sława i zainteresowanie mediów jyj osobóm sóm tak wielkie, że Pacin niy dowo sie z tym rady. Najpiyrw roluje i kantuje media równo, a zaroz potym (kómpletnie od czapy) stwierdzo, że za dużo tego dobrego... Takich nagłych (niyumotywowanych) zwrotów akcji jes w SIMÓNE wiyncyj. Jedyne co cieszy, to poczóntkowo scyna, kiedy Winona Rider odchodzi z filmu kryncónego przez Taransky'ego. Wtedy tyn (wściekły), koże jyj spinkalać i pado do szofera jij limuzyny słowa nastympujónce: "kurs do piekła". Jako szatan z ADWOKATA DIOBŁA chyba mioł prawo do tego (przipadkowego?) nawiónzania...
Jako że nie wszyscy na filmwebie SUM ŚLĄZOKAMI mam małą prośbę... PISZ PO POLSKU!!!
Dobra. To jo byde godać po wielkopolsku.
PS. Śląski to język? W takim razie wielkopolski również.
Oj, joj, czepiają się, a języków nie znają. Mnie tam jako językowcowi twoje posty bardzo do gustu przypadły, a jak nie rozumieją, to ich problem. Z Mazowsza jestem, a o co chodzi - łapię. Nie daj się.
Czy to brak konsekwencji... zauważmy, że utrzymanie iluzji zmusza go do dziwnych rozwiązań technicznych. Bo ludziom nie wystarcza głowa na ekranie, chcą resztę. Wydaje mi się, że w pewnym momencie boi się, bo zaczyna znikać granica między nim a Simone - to 'ja jestem Simone' jest symptomatyczne. Ktoś tej istocie z pikseli musi ciała użyczyć, jeśli ma funkcjonować w fizycznym świecie. Dopóki Taransky siedzi przed monitorem, ta granica jest dosyć wyraźna. Wyłączamy program, idziemy spać. W momencie, kiedy ona wchodzi w fizyczną rzeczywistość, kontrola jest trudniejsza. I powiem szczerze, że odetchnęłam jednak z ulgą, kiedy to jego córka zaczęła sterować Simone... ten nastrój 'na granicy' jest jednak niepokojący.
Co do kursu do piekła, to angielskie 'go to hell' zazwyczaj tłumaczę 'idź do diabła' (inaczej: spadaj na bambus, idź na drzewo pompować liście, pędź buraku itp). Nie traktowałabym tego w sensie topograficznym.
Mamy w angielszczyźnie (analogicznie) coś takiego, jak 'what on earth...', które dosłownie byłoby tłumaczone 'co na ziemię...', a w słownikach tłumaczone jest jako 'co do licha'.