Prawdę mówiąc dosyć trudno jest mi pisać o tym filmie. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. Jest to film adresowany do młodzieży, nietrudno też zgadnąć, że głównie do nastolatek. Wbrew pozorom nie opowiada też o niczym nowym. Chłopak, chciałoby się powiedzieć, z elity, odkrywa nagle, że jest po uszy zakochany w dziewczynie, która jest... co tu dużo mówić z innego środowiska (jak nie z innej planety!). No i obsada - niby ktoś znany, a jednak nikogo znanego - same młode, nieznane twarze.
Sami więc przyznacie, że film ten jest bardzo łatwo zgnoić. Że to niby jest za bardzo sentymentalny, ba nawet ckliwy, że cała historia jest zbyt wyidealizowana, żeby nie użyć takiego brzydkiego określenia jak - ulizana (brrr). W tym momencie wstyd się nawet przyznać, że oglądało się ten film (szeptem wypowiadane słowa przy kasie w kinie - "Jeden bilet na <<Szkołę uczuć>>", "Na <<Szkołę uczuć>>?", "Panie nie tak głośno, jeszcze ktoś nas usłyszy"). Ale powiem wam jedno. Mimo iż doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że jest to jeden z tych filmów o milości ("l" jest celowe) jakich jest całe mnóstwo w kinie, historia trafiła do mnie i ugodziła w serduszko. Niech teraz faceci zasłonią na moment swoje uszy, bo muszę coś powiedzieć moim "siostrom" - film warto obejrzeć.
A teraz kolejna ciekawa uwaga. Mniej więcej w połowie filmu zorientowałam się, że czytałam książkę, która stanowi kanwę całej historii. Polski (niezwykle udany ;) tytuł książki Nicholasa Sparksa to "Jesienna miłość". Tak nawiasem mówiąc jest to zupełnie ciekawe, że zarówno książka, której oryginalny tytuł to "A walk to remember", jak i film, którego oryginalny tytuł to "A walk to remember" (a to niespodzianka!), zostały tak beznadziejnie i beznamiętnie przetłumaczone, że ich tytuły nie mają NIC wspólnego z nazwą oryginalną. Tytuł jest oczywiście trudny do przetłumaczenia, ale kto powiedział, że życie tłumacza jest łatwe?
Wracając do głównego wątku. Dlaczego wcześniej nie zauważyłam, że film oparty został na podstawie tej książki? Odpowiedź jest prosta. Film i książka to dwie zupełnie inne historie - mimo iż oczywiście obraz Adama Shankmana wykorzystuje trzon opowieści Sparksa. Inne są czasy, pora roku, rodzina Landona i wiele innych rzeczy. Nie znaczy to bynajmniej, że filmowa "Szkoła uczuć" (niech już im będzie z tym tytułem!) jest nieciekawa, wręcz przeciwnie. Sam fakt przeniesienia całej akcji w lata 90. znacznie wpłynął (poprawił) na całość.
Co do aktorów nie mam zastrzeżeń. Mandy Moore spisała się znakomicie (co prawda nie wiedziałam, że jest ZNANĄ piosenkarką młodego pokolenia!), a najbardziej przypadł mi do gustu Shane West, który chyba dosyć poprawnie przedstawił przemianę z zimnego klasowego twardziela w czułego, powoli już chyba dojrzałego mężczyznę.
Dodam tylko, że zarówno książka jak i film mają coś do zaoferowania widzom i czytelnikom. W filmie brakowało mi tylko jednego wątku - kiedy Landon zbierał puszki na datki, które wcześniej porozstawiała po całym mieście Jamie (ci, którzy czytali wiedzą chyba o co chodzi). Natomiast w książce zabrakło mi wspaniałych pomysłów Landona na realizację marzeń Jamie - tatuaż, bycie w dwóch miejscach jednocześnie, itp. (ci, którzy oglądali film wiedzą o co chodzi!).
"Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, wszystko przetrzyma."*
Filmowa para zdaje się nam właśnie to przekazywać zza ekranu.
*Pierwszy list św. Pawła do Koryntian, 13, 4-7.
To ja dziękuję! :)
Tylko koniecznie potem napisz czy było warto na to iść do kina!
Pozdrowienia - Ewolek :)