Gdy w zeszłym roku obejrzałem „Sen Kasandry”, jeden z najgorszych (z nielicznych) filmów Allena w jego karierze, pomyślałem, że gorzej już być nie może. Prawa Murphy’ego jednak działają – oczywiście, że może, a najnowszy film Woody’ego jest tego najlepszym przykładem...
Ponoć producenci z Fabryki Snów nieszczególnie kwapili się do finansowanie najnowszego filmu mistrza, a sponsorzy znaleźli się dopiero w Hiszpanii. Nie od dziś wiadomo jednak, że celuloid źle trawi product placement (z nielicznymi wyjątkami). To z czym mamy do czynienia w pierwszej połowie filmu przeraża – bezpłciowe postaci krążą po pięknych, nasłonecznionych miejscach, krainie zdradą, pożądaniem i seksem płynącą. Ale takt i animusz zdaje się z Allena jakoś uleciał, bo wszystko to bez polotu, bez jego ciętych, frywolnych dialogów, zamiast tego jakieś smętne, przesadnie gorzkie, nijakie. Potem co prawda (głównie za sprawą Cruz) film nieco zmienia swe oblicze, ale było już za późno, bym niesmak zamienił w zachwyt...
Niemniej podoba mi się w tym filmie jedna scena – na samym początku uśmiechnięte bohaterki brnąc prze terminal są zachwycone tym co ich czeka, księżyc nie schodzi z ich twarzy. W zbieżnej scenie zamykającej film widzimy je smutne, osowiałe, z perspektywą, że coś się zmieniło, nastąpiła swoista demitologizacja ich perspektywy. Cóż, może Hiszpania wcale nie jest taka piękna. W każdym razie, niech faceci dwa razy zastanowią się zanim wyślą tam swoje kobiety pozostawione same w sobie…
Piąta gwiazdka za nazwisko reżysera.
Moja ocena - 5/10
całkiem ładnie napisane, ale gwiazdka za nazwisko reżysera?
chyba powinna zostać odjęta skoro ktoś według Ciebie wybitny robi klapę i spada ze swojego poziomu jeszcze bardziej. To nie początkujący reżyser. Nie trzeba gooszczędzać. Film moim zdanie nie taki złychociaż faktycznie bezpostaciowy. Podobało mi się ciepło (a raczej upał) bijące z ekranu, bardzo lekka konwencja i Penelope krzycząca po hiszpańsku.