Akcja rozgrywała się chyba w czasach przedwojennych. Głównym bohaterem był chłopak-blondym w okularach (taka wczesna podstawówka), który niedawno zaczął naukę w nowej szkole. Mieszkał chyba tylko z mamą. Poznał tam grupkę chłopaków, z którymi próbował się zaprzyjaźnić. I to była jakaś taka toksyczna relacja, bo raz go lubili, raz się z niego śmiali, raz mu dokuczali. Raz nawet chcieli się bić, ale dzwonek im w tym przeszkodził. Najlepiej z tej grupki chłopaków zapamiętałem takiego rudego. Z postaci charakterystyczny był jeszcze jakiś bezdomny, który nie miał zarostu, dzieciaki się z nim spotykały, a on gadał coś od rzeczy. Film się skończył tak, że blondym zmarł w szpitalu (nie pamiętam z jakiego powodu dokładnie) i zakończył się sceną, w której nauczyciel stał na deskach teatru i jakby opowiadał całą tą historię, a obok niego stały dzieci z tej grupki i płakały. Nauczyciel na deskach teatru zaczynał też cały film. Pozostałe sceny jakie zapamiętałem to ta, w której grupka zabiera blondyna do toalety i chcą aby wyrecytował jakiś wiersz albo coś, ale nagle wchodzi starszy chłopak i ich przegania. Blondyn zaprosił też w pewnym momencie grupkę do swojego domu.