Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję
Relacja

Cannes: Odzyskana naiwność

Filmweb / autor: Malwina Grochowska / 16-05-2011 10:16
Piski fanów i inne oznaki uwielbienia dla Johnny'ego Deppa i "Piratów z Karaibów" dziś wydały się niczym, bo konkursowy "Artysta" przypomniał nam czasy prawdziwego kultu gwiazd: kiedy to kobiety podcinały sobie żyły na grobie Rudolpha Valentino.

Michel Hazanavicius dokonał rzeczy niesamowitej: przywołał siłę starego kina, z odrobinę zblazowanych canneńskich widzów czyniąc ponownie publiczność naiwną, jak za czasów kina niemego, zmuszając ją do śmiechu przy skeczach wyjętych z repertuaru Chaplina, wzruszając do łez w scenach niczym z klasycznych historii romansowych. "Artysta", jak na razie najlepsza konkursowa propozycja, przenosi nas do lat 20., a dokładniej rzecz ujmując, momentu, kiedy rodziło się kino dźwiękowe. Jednak ten film nie jest staroświeckim czy chociażby nostalgicznym obrazem przeszłości, jak mogłoby się wydawać. Stawia się poza naiwną opozycją: zadowolenie z czasów dzisiejszych a tęsknota za przeszłością, którą parę dni temu analizował Woody Allen. "Artysta" to przede wszystkim hołd złożony filmowej tradycji i jej twórcom, a ponadto – wyśmienita, inteligenta rozrywka.



Bohaterem historii jest niejaki George Valentin, w którym widz odnajdzie cechy kilku artystów ekranu – zachowaniem przywołuje a to Chaplina, a to Douglasa Fairbanksa czy w końcu Rudolpha Valentino. Poznajemy go jako pewnego siebie amanta, czczonego gwiazdora niemego kina. George z wyżyn swojej, wydawałoby się, niezachwianej pozycji, od niechcenia pomaga wejść do biznesu uroczej, przebojowej Peppy Miller. Daje jej jedną, jak się później okaże, zbawienną radę: – Musisz odróżniać się czymś od innych aktorek. I rysuje jej pieprzyk koło ust. Peppy szybko zyskuje status gwiazdy. Pomiędzy parą coś iskrzy, ale nic się nie wydarza, bo czasy się zmieniają: dźwięk staje się nowym bożyszczem branżowych potentatów, czego George nie jest w stanie zaakceptować i błyskawicznie zostaje zepchnięty do lamusa. Sam łudzi się, że nadal ma za sobą rząd dusz, gdy tymczasem jego zasługi odchodzą w niepamięć i po paru miesiącach już nikt go nie rozpoznaje.



Smutna prawda o kaprysach widowni. Ale w "Artyście" zawarto o wiele więcej niż historię  wzlotu i upadku aktora: to także wzruszający romans i błyskotliwa gra z kinem. Film jest przede wszystkim po prostu przepięknie zrealizowany. Czarno-białe kadry zostały po mistrzowsku wystylizowane: odwołują się nie tylko do kina niemego, ale i tego z lat 30., 40. I nie są ani ich wierną kopią, ani parodią, ale osiągają nową jakość. To samo dotyczy gry aktorskiej, budowy scen i postaci. Żarty, połączone ściśle z formą filmową, wymagały od twórcy niezłej wyobraźni. Weźmy taką scenę: bohater dowiaduje się, że jego studio przestawia się na produkcje z dźwiękiem. I nagle w tym do tej pory niemym filmie słyszymy... odgłos szklanki stawianej na blacie. Co więcej, George też to słyszy i niepomiernie się dziwi. Takie perełki sprawiają, że "Artysta" wznosi się na wyżyny. Nie ma w nim technologii, tylko czysta miłość do X Muzy. Mówi się, że 3D, kino dźwiękowe naszego czasu, w pełni wykorzystuje możliwości kina. Ale to Hazanavicius w tym filmie wykorzystał je o wiele lepiej niż większość trójwymiarowych produkcji: przywołując jego pierwotne funkcje, uwodząc widownię i dostarczając jej wzruszeń.




Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

powiązane artykuły Artysta

Najnowsze Newsy