Recenzja wyd. DVD filmu

Kokoda (2006)

Dystrybutor ośmielił się porównać "Kokodę" do "Szeregowca Ryana" i "Plutonu". Z grubej rury to strzał. Australijska produkcja tak ma się bowiem do wspomnianych klasyków, jak pistolet na wodę do bazooki. Zamiast dramatycznej wojennej historii otrzymujemy błąkających się po lesie przez półtorej godziny żołnierzy, którzy rzadko kiedy robią użytek ze swojej broni. Takie są skutki, gdy epicki temat nie otrzymuje odpowiednich środków na realizację. Akcja filmu rozgrywa się w 1942 roku w Nowej Gwinei. Wojska japońskie przemieszczają się szlakiem Kokoda w stronę Portu Moresby - ważnego punktu strategicznego, który może rozstrzygnąć o losach wojny na kontynencie australijskim. Do walki z przeważającymi siłami agresora zostaje skierowany batalion piechoty złożony w dużej mierze z niedoświadczonych rekrutów. Dzielni obrońcy muszą się przygotować nie tylko na ataki ze strony okrutnego wroga, lecz również niedogodności związane z pobytem w dżungli (z malarią na czele). Finałowa rozprawa wydaje się nieunikniona? Reżyser posiłkuje się wszelkimi możliwymi schematami kina wojennego (m.in. smętna narracja z offu), ale robi na tyle nieumiejętnie, że jakiekolwiek zainteresowanie ze strony widza zostaje zduszone w zarodku. Najbardziej uderza fakt, że film jest pozbawiony bohatera - czy to jednostkowego, czy zbiorowego. Australijscy wojacy pozostają dla nas anonimową grupą szaraczków, których postawiono w mocno niekomfortowej sytuacji. Nie mamy szans, by lepiej ich poznać, zrozumieć czy wzruszyć się tragicznym losem. "Kokoda" broni się jedynie dzięki wybornym zdjęciom. Czynią one gwinejską dżunglę integralnym elementem całego filmu, a ponadto potrafią zbudować na ekranie odrobinę napięcia. Dobre i to. Jaki film, takie dodatki. Poza zwiastunem kinowym (słabym zresztą) otrzymujemy filmografię reżysera i aktorów grających główne role w "Kokodzie". Reszta materiałów to zapowiedzi innych produkcji dystrybuowanych w kinach i na DVD przez Vision.