Recenzja filmu

Kubo i dwie struny (2016)
Travis Knight
Elżbieta Kopocińska
Art Parkinson
Charlize Theron

Koniec pieśni

To z pewnością najdojrzalsze i najlepsze dzieło studia Laika, które pokazało potęgę poklatkowej animacji i jej potencjał do dalszego rozwoju. Praca na planie z wykonanymi ręcznie kukiełkami ma
Kino dla dzieci od lat szuka formuły, która bawiłaby szkraby i nie była utrapieniem dla ich rodziców, muszących im przecież towarzyszyć podczas seansu. Jedni twórcy idą na łatwiznę podwójnego kodowania żartów – slapstickowy humor dla najmłodszych i mniej poprawny humor słowny, zrozumiały tylko dla dorosłych. Inni w kontrze do produkowanych seryjnie, przeszarżowanych estetycznie animacji, wychodzą z założenia, że dziecięce kino musi być stricte skierowane do najmłodszych, a dorośli niech się męczą. W końcu od czego są rodzice, jeśli nie od poświęceń? Studio Laika nie podąża żadną z tych dróg, regularnie, od lat wskrzeszając format animacji poklatkowej. Technika ta jest droga i czasochłonna – może dlatego każdy kadr ich filmów jest tak dobrze pomyślany, a historia i stworzony świat zapada w pamięć na dłużej. Największą zasługą Laiki jest fakt, że strategie artystyczne, które wypracowali, rzeczywiście łączą dzieci i rodziców podczas seansu – pod prostą na ogół, opowiadaną bez pośpiechu historią, kryje się wiele warstw interpretacyjnych. Dzięki temu po seansie można rozmawiać z dziećmi o czymś więcej niż tylko o najzabawniejszych i najefektowniejszych momentach. Wcześniejsze filmy studia – "Paranorman" i "Pudłaki" w uroczy, nienarzucający się sposób poruszały trudne tematy społecznej alienacji, bezdomności czy rasizmu, ale unikały czarno-białych podziałów na to, co złe i dobre; nie dawały się podsumować jednym prostym morałem.



Czerpiąca dotąd chętnie ze stylistyki urban gothic Laika przenosi tym razem historię do feudalnej Japonii. Mały Kubo i jego matka żyją w jaskini, z dala od ludzkich siedzib, ale chłopiec każdego dnia wędruje do miasteczka, aby przy akompaniamencie swojego shamisenu – klasycznego japońskiego instrumentu, snuć niesamowite opowieści o nieustraszonych samurajach i ich potyczkach z mitycznymi bestiami, w ten sposób zarabiając na życie. Matka Kubo wskutek bolesnej przeszłości cierpi na wstrząs pourazowy i zaniki pamięci i nie jest zdolna do pracy. Niebezpieczeństwo z rąk wyrodnej rodziny cały czas wisi nad jednookim chłopcem. Zgodnie ze swą filozofią twórcy "Koraliny" i tym razem nie szczędzą młodym widzom przykrości: choroby, kalectwa i śmierci. Poważne postawienie sprawy zapowiada już pierwsza scena, w której tonąca kobieta uderza się o podwodną skałę, a z jej skroni tryska krew – nienaruszalne tabu w filmach dla najmłodszych. 

Twórcy idą dalej tym tropem – na ogół w animacjach, nawet klasycznych baśniach, podłym członkiem rodziny może być co najwyżej macocha, ojczym albo przybrane rodzeństwo. Obsadzenie w roli bezwzględnego wroga kogoś, z kim bohatera łączą więzy krwi to ryzykowny pomysł, ale "Kubo i dwie struny" omija pułapki, sięgając po strategię japońskiego studia Ghibli. Przeciwnik okazuje się tu nie tyle bezinteresownym, z gruntu złym potworem, ale istotą, która ma swoje racje – tyle że są one nie do przyjęcia dla matki Kubo. Jej zgoda na plan tajemniczego dziadka wobec chłopca oznaczałaby zaprzeczenie wszystkiemu, co ceni, kocha i w co wierzy. Jedynym ratunkiem dla dziecka wydaje się odnalezienie magicznej zbroi ojca, która ochroni go przed urokiem wszechmocnych krewnych. Wyposażony jedynie w swój shamisen i papier do origami, który pod wpływem muzyki i słów przybiera dowolne kształty, Kubo rusza na poszukiwania. 

   

Jeśli w pierwszej chwili świat "Kubo" wydaje się dziwaczny, to jest to efekt zanurzenia go w japońskiej tradycji. Reżyser Travis Knight przyznaje, że jako dziecko odbył podróż do Japonii i jej kultura wywarła na niego niezatarty wpływ. Zamiast więc przycinać ten egzotyczny świat do zachodnioeuropejskich standardów, tak aby wydał nam się bardziej znajomy i zrozumiały, Knight postawił na inteligencję widza i jego wrażliwość na odmienne narracje. "Japońskość" filmu to nie tylko wizualny hołd, który z precyzją koronczarki imituje stroje, rysy twarzy i obyczaje specyficzne dla kultury dalekowschodnich wyspiarzy. Widać ją także w mentalności i duchowości bohaterów, dla których przemoc bywa cnotą, a śmierć nie stanowi tabu nawet w dziecięcym świecie. To z pewnością najdojrzalsze i najlepsze dzieło studia Laika, które pokazało potęgę poklatkowej animacji i jej potencjał do dalszego rozwoju. Praca na planie z wykonanymi ręcznie kukiełkami ma swoje estetyczne konsekwencje – dzięki tej technice można kręcić animację jak film aktorski, zmuszając operatora do niestandardowych ujęć – zbliżeń, szerokich planów, patrzenia z góry, najazdów od dołu. Udoskonalona przy pomocy drukarek 3D technologia "rapid prototyping", stosowana do tworzenia subtelnych zmian w wyrazie twarzy wykorzystywanych lalek, umożliwiła twórcom w dość szybkim czasie i przy mniejszym budżecie, stworzenie pełnokrwistych bohaterów, "zdolnych" w sposób naturalny do wyrażania emocji. 

Efekt ich pracy nie wybrzmiałby jednak w pełni, gdyby narracja była prowadzona w bardziej dynamicznym tempie i bazowała głównie na slapstickowym komizmie i wybuchach. Choć żartów nie brakuje, robią one wrażenie organicznie wplecionych w opowieść, która daleka jest od sielanki filmów Disneya i Pixara. W przygodach nieustraszonego chłopca – syna legendarnego samuraja, kryje się nie tyle pochwała heroizmu i bezkompromisowego dążenia do własnych celów, co bardziej złożona refleksja nad tym, że czasem największym zwycięstwem bywa przebaczenie. 
1 10
Moja ocena:
9
Absolwentka filozofii i polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka III miejsca w konkursie im. Krzysztofa Mętraka dla młodych krytyków filmowych (2011). Pisze o filmach do portali... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Wydawać by się mogło, że przy obecnych możliwościach technicznych, sztuka animacji jest nieograniczona,... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones