Recenzja filmu

Interior (2019)
Marek Lechki
Magdalena Popławska
Piotr Żurawski

Na granicy

Film Lechkiego niebezpiecznie balansuje na granicy artystycznego spełnienia i ambitnej porażki; pretekstową fabułę ubraną w klimatyczne zdjęcia z łatwością można bowiem uznać za wydmuszkę. Coś
Czasem przychodzą w życiu takie momenty, że nawet tramwaj wjeżdżający na przystanek wzbudza wewnętrzny niepokój. Huk uderzających o szyny kół zagłuszają szumy i szmery, a jeszcze przed chwilą uwięzieni za szybą pasażerowie o szarych twarzach wypływają tłumnie na zewnątrz. Młody mężczyzna nie jest częścią owego nieustannego miejskiego ruchu. Biernie obserwujący, ale wyczulony na otoczenie, szykuje się do konfrontacji, która przerodzi się w małą, prywatną apokalipsę.

Maciek (Piotr Żurawski) to typowy przykład współczesnego niewolnika, którego marna egzystencja ogranicza się jedynie do wykańczającej pracy w celu jak najszybszego spłacenia kredytu na mieszkanie. Każdy ma jednak granicę wytrzymałości - bohater przekracza swoją, kradnąc samochód nieuczciwego szefa, odmawiającego wypłaty zaległego wynagrodzenia. Pod wpływem impulsu wyrusza przed siebie, szukając schronienia u dawno niewidzianej rodziny. Z kolei pracująca w urzędzie miasta Magda (Magdalena Popławska), biorąc udział w przygotowaniach do obchodów bliżej nieokreślonej rocznicy, kursuje między spotkaniami z burmistrzem i zagranicznymi gośćmi. Tuszowanie błędów tego pierwszego czy nadskakiwanie drugim i wymazywanie z ich pola widzenia niewygodnych elementów, które mogłyby obnażyć iluzję projektowanego świata – absurd jej starań zostanie zdemaskowany dopiero w zestawieniu z problemami rodzinnymi.

Marek Lechki długo przygląda się losom trzydziestoparolatków w ich prywatnej próżni. Do luźnego przecięcia losów w końcu jednak dochodzi: spotkanie Magdy i Maćka jest przelotne i niewerbalne, symboliczne i emocjonalne. Pomimo wyraźnego zaznaczenia lokalnego kontekstu (słowa "świat to jedna wielka Polska" poprzedzają tutaj spuszczenie zwyczajowego manta na tyłach klubu), w estetycznych kadrach Pawła Flisa jawi się ono jako uniwersalna opowieść o zetknięciu dwóch zagubionych jednostek, dosłownie i w przenośni błądzących we mgle, rozjaśnionej jedynie przez prześwitujące, pomarańczowo-żółte światło.

Przyparci do muru, porażeni odkryciem bezsensu drogi, którą wybrali, zostają stłamszeni przez trybiki maszyny-pracy, w której nie znaczą nic, a która odbiera im wszystko. Dostrzegają wreszcie, że życie jest gdzie indziej; tylko czekać, aż z ich wnętrz wydobędzie się w końcu długo tłumiony krzyk. Popławska i Żurawski sugestywnie oddają wzrastające uczucie paniki i paraliżującej bezradności, sygnalizują wewnętrzną walkę z samym sobą, rozdarcie między powinnością a potrzebą. Ona, po emocjonalno-fizycznej szarży w "53 wojnach" Ewy Bukowskiej stawia na bardziej stonowane środki aktorskie. On znów zatraca się w klubowym transie, stanowiącym jakby nieoficjalny sequel tańca życiowego zagubienia z "Kampera" Łukasza Grzegorzka.

Film Lechkiego niebezpiecznie balansuje na granicy artystycznego spełnienia i ambitnej porażki; pretekstową fabułę ubraną w klimatyczne zdjęcia z łatwością można bowiem uznać za wydmuszkę. Coś jednak sprawia, że seans najnowszego dzieła powracającego na srebrny ekran po niespełna dekadzie reżysera "Erratum", bez przerwy trzyma w napięciu. Zasysa do bańki, w której widz wraz z bohaterami obija się o szklane ściany nieprzychylnej rzeczywistości. Towarzyszy im w sytuacji podbramkowej i ekstremalnej, w której napięcie rośnie równie szybko, jak gwałtownie i niespodziewanie opada. Niby kamień z serca, ale przecież nigdy nie wiadomo, kiedy i skąd nadejdzie kolejny cios.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones