Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Recenzja filmu

Filmowy recykling

Luc Besson pod koniec ubiegłego wieku należał do najciekawszych francuskich reżyserów. Niestety potem założył firmę EuropaCorp. Wraz z nią odnosi spore sukcesy finansowe, ale działalność produkcyjna wyraźnie wypaliła go z pomysłów. Można odnieść wrażenie, że od kilku lat Besson nie robi nic, jak tylko recyklinguje kilka starych koncepcji fabularnych, zmieniając bohaterów i dekoracje, ale w gruncie rzeczy nie oferując nic nowego. Tak też jest w przypadku "72 godzin", których co prawda Besson sam nie wyreżyserował (tę funkcję objął McG), ale nad którymi i tak trzymał pieczę jako producent i współscenarzysta.




Podobnie jak wcześniej chociażby "Uprowadzona" czy "Porachunki", "72 godziny" to historia Amerykanina, który robi sporo zamieszania we Francji. Tym razem bohaterem jest były agent CIA, specjalista od mokrej roboty, który wycofał się z czynnej działalności, ponieważ zostało mu kilka miesięcy życia. Ma raka i póki może, chce spędzić czas z rodziną (znów jest żona i córka, znów praca bohatera sprawiła, że się od nich oddalił). Niestety dawni pracodawcy nie dadzą mu umrzeć w spokoju. Oferują mu eksperymentalny lek, ale w zamian oczekują, że zlikwiduje groźnego przestępcę. Postawiony w sytuacji bez wyjścia, agent wyraża zgodę...



"72 godzinom" bliżej jest niestety do "Porachunków" niż "Uprowadzonej" - a to za sprawą humoru. Niestety ani Besson ani McG nie są królami komedii. Ich wyobrażenie o tym, co jest śmieszne, jest bardzo prymitywne, bazuje głównie na stereotypach (rodzina emigrantów z Afryki) i powtarzanych do znudzenia numerach z dzwoniąca w najmniej odpowiednich momentach córką. Same sceny akcji nie są nawet takie złe. Widać w nich tkwiący potencjał na rasowe kino akcji. Kevin Costner mógłby stanowić poważną konkurencję dla Liama Neesona, gdyby tylko twórcy mu na to pozwolili. Niestety aktor stał na straconej pozycji, bowiem scenariusz to najsłabszy punkt tej produkcji. Trudno jest w ogóle "kupić" sam pomysł na fabułę, kiedy główny bohater przez pół filmu nie robi nic innego, jak tylko mdleje lub odbiera telefon. Jego zleceniodawczyni wydaje się kobietą na tyle kompetentną, że robotę, na którą bohater marnuje 72 godziny, sama byłaby w stanie wykonać w 72 minuty.




Najpoważniejszym zarzutem, jaki mam do "72 godzin", jest to, że film zrealizowano z myślą o kategorii PG-13. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że w samym filmie są co najmniej trzy sceny zrealizowane tak, jakby całość miała być "erkąNa początku jest epizod z windą, który aż prosi się o "odrobinę" krwi. Później jest scena w klubie ze striptizem, którą McG próbuje obrócić w żart, ale widzom ciężko będzie się śmiać z dowcipu w stylu: "zobaczcie, co mogliśmy zrobić, ale dla kasy zdecydowaliśmy się spasować

"72 godziny" nie są najgorszą propozycją w swoim gatunku, jaką można teraz (lub też wkrótce) oglądać na polskich ekranach. Słaba to jednak pociecha, skoro można było liczyć na dużo więcej. 


Moja ocena:
3
Marcin Pietrzyk
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje