Recenzja filmu
Boska Komedia
Złote Globy, Złota Palma, Srebrny Lew, Srebrna Muszla… Niestety nie wymieniam laurów, którymi obsypano brawurową satyrę "Boscy", lecz tylko niektóre z nagród demonstracyjnie niszczonych przez ekscentryczną reżyserkę Lolę Cuevas na oczach unieruchomionych, obwiązanych folią aktorów: Félixa Rivero i Ivána Torresa. Radykalnym, wręcz szokującym gestem, artystka unieważnia znaczenie prestiżowych, pożądanych totemów przyznawanych filmowcom na międzynarodowych festiwalach i ceremoniach. Tym samym skłania mężczyzn pracujących z nią nad nowym dziełem, a także widzów nazbyt sugerujących się liczbą nominacji i statuetek, do gwałtownej transformacji – zerwania z obsesyjnym przywiązywaniem wagi do subiektywnego wyboru gremiów i rywalizacji autorów oraz do niestawiania znaku równości między sztuką i prymitywnym wyścigiem szczurów. (Auto)terapeutyczny, świecki rytuał, jakiego we współczesnym kinie jeszcze nie widzieliśmy, nieoczekiwanie okazuje się jedną z wielu genialnych atrakcji, które przyszykował argentyński duet Gastón Duprat-Mariano Cohn.
Punktem wyjścia "Boskich" jest pomysł właściciela imperium farmaceutycznego i milionera Humberto Suáreza, by tropem horacjańskiego wiersza "Wybudowałem pomnik", zostawić po sobie coś trwalszego niż majątek i firma. Świętujący 80. urodziny potentat pragnie sfinansować realizację wybitnego filmu, który ma być ekranizacją nagrodzonej Noblem powieści. W tym celu zatrudnia utytułowaną i cenioną przez krytyków reżyserkę Lolę Cuevas, a ona proponuje mu zaangażowanie do projektu dwóch, zupełnie różnych aktorów. Félix Rivero to bowiem globalna marka, bożyszcze tłumów i synonim latynoskiego kochanka, zaś Iván Torres para się przede wszystkim teatrem, w którym osiągnął wysoką pozycję. Lola dostrzega w nich idealny materiał na odtwórców ról zwaśnionych i znienawidzonych braci, uchylając szufladkę z napisem "przeplatanie się życia ze sztukąAkcja "Boskich" obejmuje serię efektownych prób do filmu oraz następujące po nich przyjęcie i premierowy pokaz dzieła na festiwalu.
Twórcy błyskawicznie wchodzą na odpowiednie tory i z niebywałą, niemal chirurgiczną precyzją wbijają satyryczne ostrze tam, gdzie najbardziej boli. Nie zostawiają suchej nitki zarówno na zamożnych kapitalistach, instrumentalnie wykorzystujących ludzi kultury, reżyserach-demiurgach stosujących osobliwe metody prób i doprowadzających aktorów na skraj emocjonalnego przeciążenia, jak i na gwiazdorach filmowych i teatralnych, z których pierwsi obnoszą się ze swoimi sukcesami i sławą, a drudzy pogardzają "zwyczajnym widzem", komercją i lepiej zarabiającymi kolegami po fachu.
Choć Duprat i Cohn zdobyli już sporo wyróżnień na świecie i nie mogą narzekać na anonimowość, nie dziwi, że właśnie oni ośmielili się wbić kij w (filmowe) mrowisko. Każdy, kto zapoznał się z wyświetlanym w Polsce "Honorowym obywatelem", wie, iż Argentyńczycy niezwykle zręcznie żonglują komediowymi chwytami, za pomocą których przemycają gorzkie prawdy o stanie umysłu artystów, środowiskowych patologiach, a nawet małostkowości i intelektualno-moralnym skarleniu współczesnych elit. "Boscy" dystansują jednak poprzednie osiągnięcia duetu, wyróżniając się piekielnie błyskotliwymi i ironicznymi scenami, które z marszu zyskają status kultowy. Myślę zwłaszcza o tragikomicznym fragmencie, w którym Lola każe aktorom siedzącym pod zawieszonym na dźwigu głazem recytować z zaangażowaniem dialogi. Nie zdradzę, czym w rzeczywistości okazuje się wielka skała, ale groteskowy potencjał kontrowersyjnego pomysłu zasługuje na gromkie brawa. Równie wybitne jest odgrywanie pocałunków z Dianą, córką Humberto Suáreza, które po kolei praktykują Félix, Iván i reżyserka otoczeni grupą mikrofonów. Reszta podpatruje i rejestruje odgłosy intymnego aktu przez słuchawki. Sytuacja nie tylko odstrasza leciwego milionera, lecz również dobitnie akcentuje różnicę pomiędzy trojgiem głównych bohaterów. Félix jak zwykle się popisuje i wciela w nieposkromionego macho, Iván zdradza brak obycia z kobietami, a Lola sprytnie inscenizuje ćwiczenie, by spełnić erotyczne pragnienia.
Nakreślone w scenariuszu figury ożywia najczystszą, ekranową energią fenomenalne, aktorskie trio. W interpretacji bajecznie ucharakteryzowanej Penélope Cruz, która kreuje najciekawszą postać od czasu "Przerwanych objęć", Lola jawi się jako niezależna, władcza i mająca pełną kontrolę nad procesem twórczym artystka. Nic sobie nie robi z uwag Ivána, zalotów Félixa ani drobnych wątpliwości pana Humberto, stawiając dobro filmu ponad międzyludzkie niesnaski, kaprysy możnych tego świata i wyskakujące po drodze przeszkody. Twórcy "Boskich" na szczęście nie idealizują wizjonerskiej i wymagającej reżyserki, zwracając uwagę na jej autorskie obsesje, manipulatorskie zabiegi czy graniczące z arogancją traktowanie dziennikarzy. Tuż obok Cruz, na słowa, obelgi i noże pojedynkują się Antonio Banderas w autoironicznym, bufonowatym wcieleniu Félixa oraz Oscar Martínez kontynuujący owocną współpracę z argentyńskim duetem jako rozmiłowany w kulturze wysokiej Iván. Rozpoznawalny pod każdą szerokością geograficzną Hiszpan jednocześnie śmieje się z własnego wizerunku i obnaża hipokryzję hollywoodzkich sław, które kupczą emocjami, cierpią na kompleks niższości i boją się zdemaskowania. Z kolei Martínez, pewnie najlepszy z wielkiej trójcy, plastycznie portretuje teatralnego idola pozornie plującego na wszystko, co mainstreamowe i popularne, a skrycie marzącego o wygraniu Oscara i wyjściu z zatęchłego, artystowskiego podziemia. Obserwowanie interakcji doświadczonych i giętkich aktorów, którzy wreszcie mogą sobie pozwolić na nieskrępowane, komiczno-dramatyczne popisy, przypomina wsłuchiwanie się w arię operową na trzy głosy. Niby artyści "śpiewają" osobno, a wypływa z nich jeden, doskonale zharmonizowany dźwięk.
Na koniec wspomnę o oryginalnym tytule, "Konkurs główny", który w kontekście całego, autotematycznego filmu i dotychczasowego pominięcia go przez liczne składy jurorskie, urasta do rangi symbolu. Na każdym prestiżowym festiwalu rzeczony konkurs wyłania dzieła honorowane najważniejszymi nagrodami w branży. Ich laureaci zostają namaszczeni na mistrzów kina lub utwierdzeni w przekonaniu o własnej wielkości. Co zatem sprawiło, że "Boscy" nie otrzymali żadnego wyróżnienia w Wenecji, a zamiast tego Złoty Lew powędrował do przeciętnego i pozbawionego narracyjnego nerwu "Zdarzyło się"? Czyżby złożone z uznanych nazwisk jury poczuło się urażone tak zjadliwą, idącą po bandzie i zostawiającą po sobie jedynie zgliszcza satyrą? Jeśli poszukamy punktów odniesienia dla utworu Duprata i Cohna, od razu nasuną nam się skojarzenia z klasykami hiszpańskiego prowokatora Luisa Buñuela, króla parodii Mela Brooksa czy gigantów Commedia all'italiana. Trudno o lepsze referencje i podparcie ryzykownej tezy, iż "Boscy" nie zostali pominięci na Lido z przyczyn czysto artystycznych. Skoro jednak, zdaniem Loli, trzeba zabić w sobie przywiązanie do nagród-totemów, po prostu zachwycajmy się przebojowym filmem i nie odwracajmy wzroku w stronę pustej gabloty, którą mogłyby zapełnić cenne trofea.
Punktem wyjścia "Boskich" jest pomysł właściciela imperium farmaceutycznego i milionera Humberto Suáreza, by tropem horacjańskiego wiersza "Wybudowałem pomnik", zostawić po sobie coś trwalszego niż majątek i firma. Świętujący 80. urodziny potentat pragnie sfinansować realizację wybitnego filmu, który ma być ekranizacją nagrodzonej Noblem powieści. W tym celu zatrudnia utytułowaną i cenioną przez krytyków reżyserkę Lolę Cuevas, a ona proponuje mu zaangażowanie do projektu dwóch, zupełnie różnych aktorów. Félix Rivero to bowiem globalna marka, bożyszcze tłumów i synonim latynoskiego kochanka, zaś Iván Torres para się przede wszystkim teatrem, w którym osiągnął wysoką pozycję. Lola dostrzega w nich idealny materiał na odtwórców ról zwaśnionych i znienawidzonych braci, uchylając szufladkę z napisem "przeplatanie się życia ze sztukąAkcja "Boskich" obejmuje serię efektownych prób do filmu oraz następujące po nich przyjęcie i premierowy pokaz dzieła na festiwalu.
Twórcy błyskawicznie wchodzą na odpowiednie tory i z niebywałą, niemal chirurgiczną precyzją wbijają satyryczne ostrze tam, gdzie najbardziej boli. Nie zostawiają suchej nitki zarówno na zamożnych kapitalistach, instrumentalnie wykorzystujących ludzi kultury, reżyserach-demiurgach stosujących osobliwe metody prób i doprowadzających aktorów na skraj emocjonalnego przeciążenia, jak i na gwiazdorach filmowych i teatralnych, z których pierwsi obnoszą się ze swoimi sukcesami i sławą, a drudzy pogardzają "zwyczajnym widzem", komercją i lepiej zarabiającymi kolegami po fachu.
Choć Duprat i Cohn zdobyli już sporo wyróżnień na świecie i nie mogą narzekać na anonimowość, nie dziwi, że właśnie oni ośmielili się wbić kij w (filmowe) mrowisko. Każdy, kto zapoznał się z wyświetlanym w Polsce "Honorowym obywatelem", wie, iż Argentyńczycy niezwykle zręcznie żonglują komediowymi chwytami, za pomocą których przemycają gorzkie prawdy o stanie umysłu artystów, środowiskowych patologiach, a nawet małostkowości i intelektualno-moralnym skarleniu współczesnych elit. "Boscy" dystansują jednak poprzednie osiągnięcia duetu, wyróżniając się piekielnie błyskotliwymi i ironicznymi scenami, które z marszu zyskają status kultowy. Myślę zwłaszcza o tragikomicznym fragmencie, w którym Lola każe aktorom siedzącym pod zawieszonym na dźwigu głazem recytować z zaangażowaniem dialogi. Nie zdradzę, czym w rzeczywistości okazuje się wielka skała, ale groteskowy potencjał kontrowersyjnego pomysłu zasługuje na gromkie brawa. Równie wybitne jest odgrywanie pocałunków z Dianą, córką Humberto Suáreza, które po kolei praktykują Félix, Iván i reżyserka otoczeni grupą mikrofonów. Reszta podpatruje i rejestruje odgłosy intymnego aktu przez słuchawki. Sytuacja nie tylko odstrasza leciwego milionera, lecz również dobitnie akcentuje różnicę pomiędzy trojgiem głównych bohaterów. Félix jak zwykle się popisuje i wciela w nieposkromionego macho, Iván zdradza brak obycia z kobietami, a Lola sprytnie inscenizuje ćwiczenie, by spełnić erotyczne pragnienia.
Nakreślone w scenariuszu figury ożywia najczystszą, ekranową energią fenomenalne, aktorskie trio. W interpretacji bajecznie ucharakteryzowanej Penélope Cruz, która kreuje najciekawszą postać od czasu "Przerwanych objęć", Lola jawi się jako niezależna, władcza i mająca pełną kontrolę nad procesem twórczym artystka. Nic sobie nie robi z uwag Ivána, zalotów Félixa ani drobnych wątpliwości pana Humberto, stawiając dobro filmu ponad międzyludzkie niesnaski, kaprysy możnych tego świata i wyskakujące po drodze przeszkody. Twórcy "Boskich" na szczęście nie idealizują wizjonerskiej i wymagającej reżyserki, zwracając uwagę na jej autorskie obsesje, manipulatorskie zabiegi czy graniczące z arogancją traktowanie dziennikarzy. Tuż obok Cruz, na słowa, obelgi i noże pojedynkują się Antonio Banderas w autoironicznym, bufonowatym wcieleniu Félixa oraz Oscar Martínez kontynuujący owocną współpracę z argentyńskim duetem jako rozmiłowany w kulturze wysokiej Iván. Rozpoznawalny pod każdą szerokością geograficzną Hiszpan jednocześnie śmieje się z własnego wizerunku i obnaża hipokryzję hollywoodzkich sław, które kupczą emocjami, cierpią na kompleks niższości i boją się zdemaskowania. Z kolei Martínez, pewnie najlepszy z wielkiej trójcy, plastycznie portretuje teatralnego idola pozornie plującego na wszystko, co mainstreamowe i popularne, a skrycie marzącego o wygraniu Oscara i wyjściu z zatęchłego, artystowskiego podziemia. Obserwowanie interakcji doświadczonych i giętkich aktorów, którzy wreszcie mogą sobie pozwolić na nieskrępowane, komiczno-dramatyczne popisy, przypomina wsłuchiwanie się w arię operową na trzy głosy. Niby artyści "śpiewają" osobno, a wypływa z nich jeden, doskonale zharmonizowany dźwięk.
Na koniec wspomnę o oryginalnym tytule, "Konkurs główny", który w kontekście całego, autotematycznego filmu i dotychczasowego pominięcia go przez liczne składy jurorskie, urasta do rangi symbolu. Na każdym prestiżowym festiwalu rzeczony konkurs wyłania dzieła honorowane najważniejszymi nagrodami w branży. Ich laureaci zostają namaszczeni na mistrzów kina lub utwierdzeni w przekonaniu o własnej wielkości. Co zatem sprawiło, że "Boscy" nie otrzymali żadnego wyróżnienia w Wenecji, a zamiast tego Złoty Lew powędrował do przeciętnego i pozbawionego narracyjnego nerwu "Zdarzyło się"? Czyżby złożone z uznanych nazwisk jury poczuło się urażone tak zjadliwą, idącą po bandzie i zostawiającą po sobie jedynie zgliszcza satyrą? Jeśli poszukamy punktów odniesienia dla utworu Duprata i Cohna, od razu nasuną nam się skojarzenia z klasykami hiszpańskiego prowokatora Luisa Buñuela, króla parodii Mela Brooksa czy gigantów Commedia all'italiana. Trudno o lepsze referencje i podparcie ryzykownej tezy, iż "Boscy" nie zostali pominięci na Lido z przyczyn czysto artystycznych. Skoro jednak, zdaniem Loli, trzeba zabić w sobie przywiązanie do nagród-totemów, po prostu zachwycajmy się przebojowym filmem i nie odwracajmy wzroku w stronę pustej gabloty, którą mogłyby zapełnić cenne trofea.
Moja ocena:
8
Udostępnij: