Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Recenzja filmu

I don't wanna miss a thing

W momencie, gdy dowiedziałem się o planowanym prequelu filmu "Coś" Johna Carpentera, byłem pełen uzasadnionych obaw. Próżno szukać w dzisiejszych czasach twórcy, który straszyłby tak skutecznie i niewymuszenie, jak niegdyś robił to twórca "HalloweenW momencie premiery zasłyszałem jednak kilka całkiem pochlebnych opinii, co podbudowało moją wiarę, ze może wcale nie będzie tak źle, jak można by przewidywać. Niestety, jak się okazało, opinie owe były zdecydowanie kłamliwe...

Film Matthijsa van Heijningena w czasie cofa się przed wydarzenia przedstawione w dziele z 1982 roku, akcję umiejscawiając w norweskiej stacji badawczej na Antarktydzie. Mimo jednak że oficjalnie mówimy tutaj o prequelu, twórcy scenariusza postanowili się zbytnio nie wysilać i ogólny schemat oraz konstrukcję "zerżnęli" żywcem z klasycznego horroru Carpentera.



De facto mamy tu więc do czynienia z zakamuflowanym remakiem. Pozbawionym przy tym napięcia, klimatu i grozy, jakie zawarte były w oryginale. Brak umiejętności budowania nastroju i efektywnego straszenia reżyser usilnie stara się nadrobić komputerowymi efektami i szybszym rozwojem wydarzeń, niż miało to miejsce uprzednio. Co zabawne, swego czasu zarzucano Carpenterowi, przy okazji jego wersji, nadmierne zaufanie względem technicznych nowinek. Ciekawe, co ówcześni krytycy mieliby do powiedzenia na temat taktyki zastosowanej przez Holendra. Tandetne CGI razi w oczy, wzbudzając niepohamowaną tęsknotę za starą dobrą animatroniką, która dodawała tyle uroku i mocy niezapomnianej pozycji sprzed lat dwudziestu.

W ogóle "tęsknota" to słowo-klucz w przypadku "Coś" A.D. 2011 - jako widz, tęskniłem tu na każdym kroku. Za wyrazistym bohaterem na miarę MacReady'ego w ujęciu Kurta Russella, za klaustrofobiczną atmosferą odosobnienia, za strachem przed tym, co nienazwane. Nienazwane u Heijningena okazuje się dziwnie znajome i nieciekawe zarazem. Niepotrzebny powrót w mroźne rejony, które tutaj są zwyczajnie letnie, przywodząc na myśl brzydkie roztopy na ulicach polskich miast, mylnie interpretowane jako zima. Dość powiedzieć, że najlepszy w całym filmie jest zamieszczony w trakcie napisów końcowych epilog - i to też zapewne z powodu użycia motywu muzycznego autorstwa Ennio Morricone.


Moja ocena:
4
http://savagesinema.pl/ *** "Seks z żywymi ludźmi nie jest zbyt dobry, bo zawsze mogą wstać i sobie pójść." Jeffrey Dahmer
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje