Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Recenzja filmu

Ned (Bryan Cranston) to nudny facet w średnim wieku. Prowadzi firmę drukarską, zapina kołnierzyk pod samą szyję i z nostalgią wspomina szaloną młodość. Laird (James Franco) jest informatycznym geniuszem-samoukiem. Imprezuje z celebrytami, tatuuje na ciele co popadnie i wiesza na ścianach obrazy kopulujących zwierząt. Ten pierwszy drży o przyszłość swojej córki, która zaledwie parę lat wcześniej wyfrunęła z rodzinnego gniazda. Ten drugi wyznaje jej miłość aż po grób i planuje urobić potencjalnego teścia. Wspólne święta mają być okazją do skruszenia światopoglądowych murów i zduszenia międzypokoleniowego konfliktu w zarodku. Miłe złego początki. 



To, co następuje później, mieści się w formule niezobowiązującej komedii charakterów. Twórcy mają wprawdzie ambicje, by powiedzieć coś o świecie, w którym druk przegrał z cyfrą, a skala tego konfliktu stała się metaforą generacyjnej przepaści, ale koniec końców wiele ciekawego do powiedzenia nie mają. Jeśli zaś idzie o humor, waha się on pomiędzy niedogotowaną satyrą na nowe media a kloacznymi anegdotkami w rodzaju jąder martwego łosia lądujących na czyjejś twarzy. Laird pluje bluzgami jak z cekaemu i podrywa matkę swojej dziewczyny, Ned przeżywa szok kulturowy po spotkaniu z japońską muszlą klozetową i próbuje dociec znaczenia terminu "bukkake", a gdzieś w tle przemyka służący wschodnioeuropejskiego pochodzenia, który – niczym Cato z "Różowej pantery" –znienacka atakuje swojego pana, by wyrobić w nim wieczną gotowość do samoobrony. Nad całą zgrają wisi zaś duch w maszynie – sztuczna inteligencja o głosie Kaley Cuoco z "Teorii wielkiego podrywu". Zarazem sarkastyczna i zatroskana, złośliwa i uczynna, dostaje najlepszą partię w filmie.





Bryan Cranston odgrywa dylematy teścia tak, jak to ma w zwyczaju, czyli z przesadną emfazą i teatralną ekspresją ("Breaking Bad" nie wliczam, to jego tour de force, po którym wciąż się nie otrząsnął). Nawet w duecie z niewykorzystaną Megan Mullally wypada nieciekawie i nie stanowi żadnej sensownej przeciwwagi dla Franco. Ten ostatni z kolei jest w swoim żywiole. Błaznuje, przegina się, a kadr bywa momentami zbyt ciasny, by pomieścić jego bohatera – Laird jest na przemian ironiczny i poważny, efekciarski i zaskakująco powściągliwy. I naprawdę trudno mu nie kibicować, gdy z wdziękiem odgrywa chodzący konglomerat stereotypów na temat młodocianych bogów Internetu – od dzieciństwa pozbawionego ojcowskiego autorytetu po codzienność pełną hedonistycznych rozrywek.



Kiedy po dość nudnej ekspozycji wreszcie dochodzi do starcia bohaterów, wydaje się, że mamy do czynienia z filmem, w którym konserwatyzm jest wyłącznie narzędziem spowalniania zmian, a wszystkie te przepychanki skończą się przewartościowaniem skrajnych postaw. Cóż, nie tym razem. Scenarzyści "Dlaczego on?" robią to, co zwykle robi się w bitych od sztancy komedyjkach. Składają nam obietnicę bez pokrycia, a punkt wyjścia ich obrazu okazuje się zarazem punktem dojścia. Póki hołdujemy tradycyjnemu modelowi rodziny, a na szczycie hierarchii priorytetów ustawiamy "kompromis", którego definicję ustala patriarcha, cała reszta nie ma tak naprawdę znaczenia. Nie będę polemizował. Ale nawet w tym filmie słyszałem lepsze żarty.


Moja ocena:
5
Michał Walkiewicz
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje