Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję
Nie dajcie się zwieść reklamom. "Jeździec znikąd" to nie pirat z Karaibów w kowbojskim kamuflażu. Posępny, zaskakująco brutalny jak na produkcję Disneya film Gore'a Verbinskiego może zaskoczyć widzów liczących na powtórkę z rozrywki w stepowych dekoracjach. Docenią go za to ci, którzy wiedzą, że spaghetti western to nie nowe danie z włoskiej restauracji, a Clintowi Eastwoodowi najlepiej w indiańskim ponczu i kapeluszu z szerokim rondem.

Główny bohater John Reid to młody prokurator, który po studiach prawniczych w wielkim mieście postanowił wrócić do rodzinnej miejscowości na Dzikim Zachodzie. Strzelający cytatami z "Dwóch traktatów o rządzie" naiwniak nie pasuje do miejsca, gdzie wyznacznikiem wolności osobistej są twarde pięści i nabite rewolwery. Ile potrzeba, by bohater postanowił zrewidować swój światopogląd? Zakończona masakrą zasadzka? Paskudna śmierć bliskiej mu osoby? A może perspektywa wielkiej wojny między Indianami a bladymi twarzami? Kiedy Reid odkryje wreszcie, że nie mieszka w kraju dla dobrych ludzi, nie pozostanie mu nic innego jak przywdziać maskę i wymierzać sprawiedliwość ponad prawem. Pomoże mu w tym poznany w biedzie Komancz Tonto.



W przeciwieństwie do wlokącego się na drugim planie wątku miłosnego – napisanego bez ikry i zagranego na pół gwizdka – szorstka przyjaźń obu panów została odmalowana całą paletą emocji. Są tu i wzajemna nieufność, i napędzany uprzedzeniami konflikt, a wreszcie nabyte na polu bitwy szacunek i lojalność. Jak w filmach z gatunku buddy movie ekranowa chemia duetu bierze się z kontrastów. Podczas gdy Reid (Hammer) kieruje się rozumem, Tonto (grany wyjątkowo powściągliwie przez Deppa) szuka kontaktu z duchami przodków. Pierwszy jest idealistą, drugi stąpa twardo po ziemi w butach skradzionych ofierze strzelaniny. Pierwszy odrzuca przemoc, co dla drugiego wydaje się oznaką słabości. Ich słowne przekomarzanki przypominają nieraz wymianę ognia w samo południe.

Verbinski dał dowód swojej miłości do westernu w zrealizowanej w 2010 roku obłąkanej animacji "Rango". "Jeździec znikąd" to już nawet nie ukłon, a wiernopoddańczy hołd złożony twórczości Sergio Leone, zwłaszcza "Pewnego razu na Dzikim Zachodzie". Reżyser cytuje całe sceny (grupa twardzieli czeka na stacyjce na przyjazd pociągu) i charakterystyczne ujęcia (wzbijające się do lotu ptaki to zły omen). Ba, w pewnym momencie na ścieżce dźwiękowej pojawia się nawet klasyczny motyw przewodni autorstwa Ennio Morricone. Verbinski tak jak twórca "Za garść dolarów" jest stylistą. W jego rękach każdy westernowy evergreen zamienia się w ciąg imponujących kompozycją oraz malarskim zacięciem obrazów, które chciałoby się oprawić w ramkę i powiesić nad kominkiem obok poroża jelenia. Najwięcej frajdy ewidentnie sprawiły mu sceny z pociągami. Zarówno otwierająca "Jeźdźca" sekwencja napadu jak i finałowa szaleńcza gonitwa po wagonach ze srebrem rozegrana pod uwerturę z "Wilhelma Tella" Rossiniego to popis inscenizacyjnej brawury.

Spinając narrację scenami z przyszłości, Verbinski uczynił swój film opowieścią zarówno o narodzinach mitu jak i zmierzchu Dzikiego Zachodu. Tylko tam zemsta smakuje najlepiej zapita szklanicą whisky, a rodzinną farmę i bliskich broni się do ostatniej kropli krwi. John Wayne byłby "Jeźdźcem znikąd" zachwycony.

Moja ocena:
6
Łukasz Muszyński
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje