Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Recenzja filmu

I po świętach

Chociaż "Listy do M. 4" - podobnie jak cała dotychczasowa korespondencja - przenoszą nas w znajomą, przedświąteczną rzeczywistość pełną lukru, konfekcji i białego puchu, ogląda się je niczym twarde science-fiction. Po ulicach spacerują uśmiechnięci ludzie, galerie handlowe pękają w szwach, ktoś skradnie komuś buziaka w policzek, a kto inny zwieńczy shopping głębokim wdechem. Cóż, nie będę ukrywał - pandemia sprawiła, że doczekaliśmy tęsknoty nawet za taką rzeczywistością, więc film jest spełnioną obietnicą eskapistycznej rozrywki. Co oczywiście nie zmienia faktu, że niewielka w tym zasługa filmowców. 



Zaczyna się tam, gdzie zwykle; gdzieś pomiędzy rozświetlonym Pałacem Kultury, obwieszonym girlandami Krakowskim Przedmieściem, a pomnikiem Polski A (jak Arkadia). Z pochłoniętego świąteczną gorączką tłumu wyłaniają się twarze znajomych i nieznajomych: pedantyczny funkcjonariusz Gibon (Borys Szyc) wciąż drze koty z roztrzepaną dziennikarką Karoliną (Magdalena Różczka), wdowiec Wojciech (Malajkat) układa sobie z życie z Agatą (Izabela Kuna), gdy na horyzoncie znów pojawia się jej były partner (Cezary Pazura), a po ulicach snuje się młodociany grajek o głosie anioła i mrocznej przeszłości (Michał Zieliński). Tradycyjnie również, z okazji Bożego Narodzenia fajrant kończy "dobry, bo polski" Zły Mikołaj, który dzięki komediowej energii Tomasza Karolaka awansował na kogoś w rodzaju bohatera - tym razem uwikłanego w mezalians z korporacyjną harpią (Magdalena Boczarska). No i fajnie, bombka robi dzyń.   



Choć Karolak sprawdza się jako maskotka filmu, bijącym sercem "Listów do M." pozostaje duet Agnieszka Dygant - Piotr Adamczyk. Łatwo ich bohaterom kibicować, a jeszcze łatwiej się z nimi utożsamić, bo po czterech filmach cyklu są niezłą metaforą nadwiślańskiej, świątecznej histerii. Ona to nowobogacki Ebenezer Scrooge. On, przywiązany do rytuału i wiecznie na granicy eksplozji, stanowi dlań równie agresywną przeciwwagę. Znamy ich z klatki schodowej, która staje się zresztą areną najciekawszego wątku: o kolędnikach z przymusu, którzy próbują przekuć sąsiedzkie resentymenty w coś szlachetnego. Równie dobrze wypada anegdota o wychodzącym z emocjonalnej skorupy Stefanie (Rafał Zawierucha), który poczuje magię świąt na własnej skórze dzięki międzypokoleniowej wymianie doświadczeń. Jasne, to jeszcze żaden Koterski i żadna polska melancholia, lecz "Listy do M. 4" wyraźnie skręcają w stronę kina obyczajowego. Ma to swój urok i wydaje się sensowne, zwłaszcza w kontekście scenariopisarskiej jazdy na oparach. 


Jeśli spojrzeliście już na ocenę, domyślacie się, że beczka miodu jest płytsza niż łyżka dziegciu. Pomijając fakt, że większość nitek narracyjnych jest cieniutka jak opłatek, a o bohaterach zapewne trudno było powiedzieć cokolwiek nowego, recykling wątków, żartów i konfliktów przybiera kuriozalne rozmiary. Podobnie zresztą jak nachalne lokowanie produktów, którego nie da się wybronić z kamienną twarzą - a przynajmniej nie w momencie, gdy bohaterowie znajdują czas na cichą introspekcję u fasady szykownego butiku, albo na antenie popularnego radia. Komediowej energii, która powinna odwracać uwagę od felerów tekstu i marketingowej daniny, również pozostało niewiele: żarty są czerstwe i zgrane, całkiem zabawne slapstickowe motywy wyrzucono do kosza, a objeżdżanie pojedynczych cech charakteru, którymi opisano większość postaci, to główna narracyjna strategia. Film wydaje się wyreżyserowany na autopilocie i napisany bez większej potrzeby (poza ekonomiczną, rzecz jasna). Ale ponieważ mowa o świętach, miłości oraz mglistych uczuciach, chyba nikt nie będzie protestował, jeśli za argument przyjmę romantyczną intuicję oraz materiał porównawczy w postaci znacznie lepszych, poprzednich części. 

A może po prostu jest tak, że konieczny i niefortunny model dystrybucji obnażył "Listy do M.4" jako kino okolicznościowe; rozrywkę, która rezonuje wyłącznie w czasie bożonarodzeniowej gorączki? Bez względu na to, czy nasz najlepszy świąteczny tasiemiec ma być przypisem do wycieczek po galeriach handlowych, czy gwiazdorsko obsadzonym i podnoszącym na duchu serialem, zasłużyliśmy na nieco więcej. Kolejne święta nie uratują się same. 


Moja ocena:
5
Michał Walkiewicz
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje