Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Taniec śmierci na pustyni

30 lat po premierze ostatniego filmu z serii "Mad Max" George Miller powrócił do swojego domu, na post-apokaliptyczne pustkowia, tym razem wyposażony w groźnie spoglądającego na przeciwników i sojuszników Toma Hardy'ego, zabójczą Charlize Theron i taką ilość ekranowej rozwałki, że mógłby nią nakryć całą pustynię. Początkowa scena daje jedynie minutę oddechu przed blisko dwiema godzinami pędzącej akcji, wspaniałych wybuchów i ryku setki rozwścieczonych silników.



W "Mad Max: Na drodze gniewu" doświadczyłem wizji świata zniszczonego przez wojny nuklearne, gdzie pełzanie w pełni słońca dwugłowych jaszczurek jest na porządku dziennym, zaś ropy jest więcej niż życiodajnej wody. W takich okolicznościach prezentuje się Max Rockatansky (Tom Hardy), który miażdży jaszczurkę podeszwą swojego buta i pakuje ją sobie do ust - jest to swego rodzaju kwintesencja filmu, albowiem w takim świecie nic nie może się zmarnować, a jedyne co rozprowadzane jest masowo to chaos, przemoc i zniszczenie. Miller odwalił kawał dobrej roboty, ukazując nam ową wizję i całą mitologię w niespełna pięć minut. Już wtedy jesteśmy syci i zaspokojeni, nic nam więcej nie potrzeba, ale wciąż chcemy więcej. Dajcie nam chaos!



I otrzymujemy go w pełnej krasie, a akcja, prócz paru momentów, w ogóle nie zwalnia tempa, a wręcz przeciwnie przyspiesza. Być może, gdyby za kierownicą reżysera stałby kto inny, niż świetnie obeznany we własnej twórczości Miller, to ten film byłby jedynie przyjemnym wspomnieniem "Wojownika Szos" i akcją rodem z serii "Szybkich i wściekłychNa szczęście prowadzenie objął sam Miller i udaje mu się osiągnąć rzecz niebywałą, a mianowicie, nacisnąć pedał gazu do samego końca i stworzyć przy tym dzieło pełne gracji, wdzięku i wspaniałych pomysłów.

Wśród wszechobecnego kurzu, spalin i ryku silników możemy usłyszeć parę linijek dialogu wypowiadanych przez dwójkę nieustraszonych bohaterów. Początkowa rywalizacji między Maxem, a Cesarzową Furiosą (Charlize Theron) od razu nakreśla kim są, co znaczą i odpowiada na pytanie kto będzie dowodził. Myślę, jednak, że z całej obsady najjaśniej świeci Nux, grany przez młodego Nicholasa Houlta, i to nie z powodu parokrotnie aplikowanego na twarz chromu. Houltowi udaje się wyjść ze światła swoich poprzednich, przyjemnych ról i wskoczyć z przytupem w totalną rozwałkę, idealnie się w nią wtopić i krzyknąć przy tym swoje znamienne słowa: "co za wspaniały dzień!"



Antagonistą "Na drodze gniewu" jest obrzydliwy Wieczny Joe (Hugh Keays-Byrne), który na swej twarzy nosi upiorną maskę podtrzymującą jego funkcje życiowe. To właśnie jego orszak jeźdźców wyrusza z Cytadeli w celu pojmania uciekinierów, a jest to orszak, który długo nie wyjdzie z pamięci. Wśród popleczników Joe znajdziemy między innymi Kanibala (którego imię mówi samo za siebie, szczególnie biorąc pod uwagę jego tuszę), bezmózgiego mięśniaka o imieniu Rictus Erectus i nie można nie wspomnieć o głównej atrakcji, jaką jest wóz z ogromnymi głośnikami i wiszącym w powietrzu gitarzystą, który ostro przygrywa swoim kumplom w ich tańcu śmierci na pustyni.



Zostając przy tematyce muzycznej, trzeba powiedzieć parę słów o Tomie Holkenborgu, znanym również pod pseudonimem Junkie XL. Jego muzyka uświetnia film Millera i jeszcze bardziej nadaje mu, i tak już surowy ton. Decydując się na potężne bębny oraz kwartety smyczkowe rodem z "Incepcji" Zimmera, Holkenborgowi udaje się stworzyć ścieżkę pełną szybkości i wściekłości, która na moment nie odstaje od akcji filmu. Sam reżyser świetnie wykorzystuje zdjęcia autorstwa Johna Seale'a, ukazujące wspaniały pościg i rozległe wybuchy z ogromną ilością adrenaliny i napięcia. Obu panom przyszło stworzyć dzieła świeże, nowe, nadające ton nowemu kierunkowi w filmach akcji. Na oklaski zasługują również charakteryzatorzy i scenografowie, których praca polegała na tknięcie różnorodności życia w tak brutalny i jałowy świat. Złowrodzy poplecznicy Joe, Trepy, wyglądają niczym szkielety, a twarze mają umalowane w czaszki, pogłębiając jedynie moje odczucie obecności średniowiecznego danse macabre.

Spalone słońcem pustkowie Millera jeszcze nigdy nie było tak czarujące, piękne, a zarazem groźne i żądne krwi. W trakcie seansu "Mad Max: Na drodze gniewu" zamienia widza w bestię, w Trepa. Podobnie jak oni pragniemy więcej i więcej, mimo że już dostaliśmy dwie godziny wybuchowej akcji. Być może jest to ukryte, podświadome życzenie Millera: byśmy czasami się zatrzymali, spojrzeli za siebie i zobaczyli co osiągnęliśmy, dokąd zmierzamy, byśmy nie pozwolili, ażeby luksus i żądza władzy nami zawładnęły i zniszczyły. Ale kogo to teraz obchodzi, mi jedynie chce się krzyknąć: "co za wspaniały film!"


6
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje