Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Made in China

Opinie na temat samego stworzenia tego obrazu były bardzo kontrowersyjne, ponieważ w mojej opinii już druga część była co najwyżej przeciętna, a jak wiadomo większość ekipy, która zrealizowała pierwsze dwie części nie była zainteresowana kontynuowaniem serii. Jakość przedsięwzięcia pozostawała zatem pod dużym znakiem zapytania.


Za realizację tym razem wziął się szybki i wściekły Rob Cohen, czyli reżyser, którego rzemiosło dokładnie tak można nazwać. Nie tworzy on dzieł ambitnych, ale trzeba przyznać, że kilka z nich nieźle sprawdzało się jako solidne kino typowo rozrywkowe. Jak ma się zatem sytuacja z „Mumią”? Amerykanie są społeczeństwem, które świetnie pokazuje, jaki jest ten film, ponieważ każdy go przeklina za wątpliwe wartości artystyczne, lecz do kina gnają tłumy. Dlaczego tak się dzieje? Przecież często miażdżąca krytyka łączy ze sobą klapę finansową. Dlaczego zatem tutaj nie obserwujemy tego zjawiska? Odpowiedź jest prosta. Mamy lato, a ta pora roku sprzyja przetrawianiu nawet mocno niestrawnych dań.




Akcja nowej Mumii… przeniesiona została do Chin, a sam film zaczął dosłownie przypominać wyroby „Made in China”. Zatem sama historia jest prosta niczym drut i głupia niczym but, ale solidne efekty i wartka akcja powodują, że taka „chińska zupka” jest potrzebna, aby choć na chwilę zaspokoić apetyt na mocne wrażenia. Potem naturalnie można o niej zapomnieć i zjeść bardziej treściwy posiłek.


Teraz kilka słów na temat gry aktorskiej, ponieważ myślę, że powinienem wypowiedzieć się w jednej kwestii. Uważam, że nad podziw dobrze poradziła sobie z rolą Maria Bello. Aktorka wiedząc, że na jej barkach spoczywa spory ciężar, chyba jako jedyna, no może obok Johna Hannah, przyłożyła się do roli. Postać Evelyn w jej wykonaniu wypada naprawdę przyzwoicie, wnosząc do filmu sporo humoru. Aktorka wiedziała, że ciężko będzie jej dorównać postaci wykreowanej przez Rachel Weisz i postanowiła nie odcinać kuponów od sukcesu, lecz stworzyć kreację całkowicie odmienną. Nijako wypadają natomiast Brendan Fraser, który sili się jedynie na naprawdę kiepskie dowcipy oraz Jet Li, który pojawia się tylko na kilka minut zupełnie nie siląc się na jakąkolwiek grę aktorską. Co prawda ,w przypadku tego ostatniego aktora można stwierdzić, że większą winę ponoszą scenarzyści, którzy rolę cesarza Hana w ludzkiej postaci ograniczyli do minimum, skupiając się na jego wizerunku komputerowym, który akurat momentami wypada bardzo sztucznie. Pamiętamy jednak, że dokładnie taka sama sytuacja spotkała The Rocka w pierwszym sequelu.


Czy zatem jest to ostatnia odsłona przygód archeologa, będącego swoistą parodią Indiany Jonesa? Twórcy podsuwają pomysł stworzenia jeszcze jednej części i, nawiązując do mojej powyższej wypowiedzi, chętnie zjadłbym coś tym razem, na przykład z kuchni meksykańskiej, pod warunkiem, że pomysłowość twórców nie ograniczy się do historii Majów z udziałem UFO.

Moja ocena:
5
Nieoficjalny krytyk filmowy ;) 25 czerwca 2008 - pierwszy punkt 6 sierpnia 2008 - pierwszy łeb 1 kwietnia 2009 - drugi łeb
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje