Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Recenzja filmu

W 1985 roku Sylvester Stallone miał już w Hollywood status gwiazdy. Dzięki trylogii o "Rockym", "Ucieczce do zwycięstwa" i kultowej "Pierwszej krwi" gwiazdor miał zapewnione wielomilionowe gaże i swobodę artystyczną. Nie zawsze jednak więcej znaczy lepiej. Aktor stał się także "ulubieńcem" Złotych Malin. To właśnie za film "Rocky 4" zgarnął najwięcej antynagród. Na szczęście podobnie jak w przypadku Oscarów, które nie zawsze trafiają do najlepszych dzieł, tak samo Złote Maliny często nagradzają filmy, które na to po prostu nie zasługują. Czwarta część "Rocky'ego" jest właśnie jednym z takich obrazów.



Do USA ze Związku Radzieckiego przybywa mistrz olimpijski Ivan Drago (Dolph Lundgren), chcąc stoczyć walkę pokazową z mistrzem świata. Jako że Rocky (Sylvester Stallone) jest niechętny, to Apollo Creed (Carl Weathers) postanawia wrócić do ringu ze sportowej emerytury. Były mistrz świata bagatelizuje Rosjanina, skupiając się bardziej na stworzeniu efektownej oprawy swojego show, aniżeli sportowych aspektach. W drugiej rundzie dochodzi do tragedii. Ivan Drago zadaje Amerykaninowi niezwykle mocny cios i ten pada martwy na deski. Po tragicznej śmierci Rocky postanawia wyjechać do ZSRR, gdzie 25 grudnia ma stoczyć pojedynek z Drago.





"Rocky 4" to najbardziej upolityczniona część. Już na samym początku, kiedy zderzają się ze sobą dwie rękawice bokserskie w kolorach flag ZSRR i USA wiadomo, że do krwawego konfliktu musi dojść. Reżyser doskonale radzi sobie w budowaniu antagonizmów (pięściarskie pojedynki bardziej przypominają walki dwóch żołnierzy na wojennym froncie niż sportową rywalizację.) pomiędzy zwaśnionymi rywalami. Debiutujący na dużym ekranie Dolph Lundgren, pomimo małej ilości kwestii dialogowych, wypada rewelacyjnie w swojej roli, budząc grozę samą aparycją. Filmowy konflikt, choć banalny to doskonale potęguje emocje, dzięki czemu ani przez moment historia nie nudzi.



Mamy tu wiele efektownych pojedynków jednak na rozbudowaniu scen walki po raz kolejny najbardziej ucierpiał wątek dramaturgiczny, który to właśnie był znakiem rozpoznawczym dwóch pierwszy części (tam walki były dodatkiem do fabuły, tu niestety jest na odwrót). Momentami miałem wrażenie, że oglądam film bokserski ze wstawkami... teledysków. Początek filmu to tradycyjne "przypomnienie" zakończenia finałowej walki z poprzedniej części w rytm hitu "Eye of the TigerPotem mamy Apollo Creeda tańczącego w rytm przeboju Jamesa Browna "Living in AmericaNastępnie "No Easy Way out", podczas którego oglądamy na przemian Rocky'ego w samochodzie, Ivana Drago i urywki z poprzednich części cyklu. Na zakończenie zostaje jeszcze "Burning Heart" (w momencie przylotu do Rosji) i charakterystyczną dla serii scenę treningu, tym razem wyjątkowo w rytm "Hearts on FireChoć ścieżka muzyczna stoi na bardzo wysokim poziomie, to zamiast tak dużej ilości piosenek i pięściarskich starć wolałbym bardziej rozbudowany wątek fabularny.



Pomimo pewnych zastrzeżeń "Rocky 4" to świetne kino akcji, które wciąż wywołuje spore emocje i jest kwintesencją amerykańskiej kinematografii lat osiemdziesiątych, czyli dużo patosu, dużo akcji i dużo dobrej muzyki. Jestem ciekaw, w jaki sposób twórcy będą nawiązywać do "czwórki" w filmie "Creed 2" w którym podobno ma się pojawić Dolph Lundgren. Czyżby kolejna mordercza walka, tym razem z synami Ivana i Apolla?


6
Na filmwebie od września 2007.
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje