Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

W ciemność Silent Hill

Adaptacje gier komputerowych to dla twórców zza wielkiej wody twardy orzech do zgryzienia. Grono odbiorców, do których adresowane są te produkcje, powinno teoretycznie zapewnić ich kasowy sukces, ale na szczęście publiczność nie jest już tak naiwna. Udane bowiem filmy powstałe na kanwie elektronicznej rozrywki można zliczyć na palcach jednej ręki, natomiast reszta stanowi pseudokino z mocno naciąganą fabułą ("Doom", ostatnie części "Resident evil" czy większa część twórczości Uwe Bolla). W tym nieciekawym dla dziesiątej muzy obszarze, miłym zaskoczeniem okazał się "Silent Hill" reżyserii Christophe'a Gansa. Obraz oparty na kultowej serii gier Konami mimo błędów i niekorzystnych względem pierwowzoru zmian w treści to film grozy na przyzwoitym poziomie. Odpowiedzialny za sequel Michael J. Bassett miał poprawić niedociągnięcia poprzednika i bardziej się skupić na niejasnej symbolice, która odgrywa nadrzędną rolę w tytułowym miasteczku, oraz niejednoznacznych relacjach między bohaterami. Niestety, "Silent Hill: Apokalipsa" okazał się tworem wybitnie dalekim od tych założeń.

Trudno, w konstruktywny sposób, napisać już o samej fabule filmu. Otóż prawie dorosła Sharon (Adelaide Clemens) ucieka wraz ze swoim ojcem (Sean Bean) do nowego miasta, gdzie przyjmują fałszywe nazwisko. Tam oprócz tajemniczego mężczyzny w prochowcu (Martin Donovan) oraz namolnego kolegi z klasy (nieznośny do bólu Kit Harington) jest prześladowana przez senne koszmary o Cichym Wzgórzu. Dziewczyna wkrótce odkrywa zniknięcie swego przybranego rodzica. Zanim jeszcze następuje zawiązanie akcji, widz orientuje się, że film ma problem. Wizja Bassetta najwyraźniej kłóciła się z historią opowiedzianą przez Christophe'a Gansa i postanowił on całkowicie zignorować lub wypaczyć sens wydarzeń z obrazu swojego kolegi po fachu. Dzięki temu zabiegowi nie tylko zostaje naruszona fabularna płynność dylogii, ale też wkrada się narracyjny bałagan do dzieła Brytyjczyka.



Okazuje się, że sama historia, nie jest tak źle napisana jak dialogi i postacie w tej produkcji. Rozmowy przeprowadzane przez bohaterów często kłują w uszy niedorzecznością. Drażni to tym bardziej, gdy podobne puste frazesy padają z ust doświadczonych i dobrych aktorów. Obecność w obsadzie Malcolma McDowella czy Carrie-Anne Moss nie jest dla publiczności żadnym pocieszeniem, ponieważ nie zostali odpowiednio wykorzystani. Odgrywają oni raptem epizodyczne role, a przecież bohaterka, w którą wciela się Moss, jest głównym antagonistą w tej makabresce.

Kiedy zdajemy sobie sprawę, z jakiego rodzaju kinem mamy do czynienia, ogólne wrażenia może podnieść tylko warstwa wizualna. Świat przedstawiony w filmie jest miejscem pełnym niewytłumaczalnych zjawisk, surrealistycznych stworów oraz plastycznych nawiązań do malarstwa Hieronima Boscha. Od początku wiemy, że to istne piekło na ziemi, pełne odstręczających lokacji i brudu. Scenografia prezentuje się naprawdę dobrze, ale mimo wszystko autorom zabrakło kreatywności, aby zbudować na ekranie wystarczająco sugestywną atmosferę. Niestety, nawet przez chwilę nie czujemy się częścią tego zapomnianego przez Boga miejsca, a wszechobecna rdza oraz zgnilizna, wydają się wręcz sterylne. To wynik tego, że zapomniano, co stanowiło tak wielką siłę w adaptacji Gansa, czyli umiejętnego wykorzystania charakterystycznych cech znanych z serii gier. Niepowtarzalna muzyka, nietypowa praca kamery w poniektórych scenach, a także szum radia ostrzegający przed zagrożeniem odpowiednio kształtowały nastrój w części pierwszej. Przy okazji, widzowie zapoznani z produktami Konami byli zadowoleni z okazania szacunku do ważnych elementów oryginału, a autonomiczna część widowni szybko zrozumiała cel tych nietypowych zabiegów. W "Silent Hill: Apokalipsa" nie uświadczymy ich zbyt wiele.

Najwyraźniej współcześni twórcy zapomnieli, na czym polega istota kina grozy. Nie liczy się przecież tylko ilość rozlanej sztucznej krwi czy trupy wyskakujące z szafy. Najważniejsze jest zasianie ziarna niepokoju w świadomości widza, które będzie kiełkować jeszcze na długo po projekcji. W przypadku filmu Bassetta znów mamy okazję zobaczyć nieudaną ekranizację gry komputerowej i słaby horror zarazem. Jeżeli macie ochotę na dobre, psychodeliczne kino z pogranicza jawy i snu śmiało można polecić seans "Drabiny Jakubowej" reżyserii Adriana Lyne'a. Gwarantuję silniejsze wrażenia niż przy kontynuacji przygód w nawiedzonym miasteczku.


6
"Trzy czwarte człowieka to jego życie wewnętrzne, w znacznej części na pół świadome, i kino, jak może żadna inna sztuka, potrafi je odtworzyć" - Zygmunt Kałużyński
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje