Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Słodko-gorzka wyprawa przez galaktykę

Czasami jest tak, że dany film ma być dramatem, wychodzi z niego komedia, innym razem zakłada się nakręcenie komedii, a w trakcie nikt się nie śmieje, za to przechodzi załamanie. A kiedy indziej tworzy się coś pomiędzy, a wówczas już nie wiadomo, czy bardziej się śmiać, czy płakać, bo ani jedno ani drugie nie wyszło. Ale w końcu przychodzi taki piękny dzień i ktoś dochodzi do wniosku, że wszystko należy chrzanić i nakręci coś co od początku do końca będzie jazdą bez trzymanki z licencją na totalną zgrywę. I to się udało Jamesowi Gunnowi w ekranizacji komiksu "Strażnicy Galaktyki  




Rok 1988. Umiera matka Petera Quilla. Załamany chłopiec ucieka ze szpitala i natychmiast zostaje porwany przez kosmitów. 20 lat później Peter (Chris Pratt) jest drobnym cwaniakiem i oszustem o ksywce Star Lord. Pewnego dnia w jego ręce wpada tajemniczy artefakt, którego z jakiegoś powody każdy chciałby mieć. Za sprawą przedmiotu Quill poznaje zabójczynię Gamorę (Zoe Saldana), szopa Rocketa (Bradley Cooper) i jego ochroniarza - drzewnego humanoida Groota (Vin Diesel) oraz owładniętego rządzą zemsty Draxa (Dave Bautista). Kiedy dowiedzą się, czym jest artefakt i czemu każdy zakapior w kosmosie pragnie go zdobyć, ta wyjątkowo niedobrana i nieprzepadająca za sobą gromada dziwadeł będzie musiała sobie nawzajem zaufać, aby nie tylko uratować własne życie, ale też całą galaktykę. 



W zasadzie nic tu nie dzieje się na poważnie. Aktorzy ani przez chwilę nie zapominają, że to zabawa i całe szczęście. Quill Pratta to duży chłopiec, marzący o sławie i nie kryjący rozczarowania, że nikt jeszcze o nim nie słyszał. Podczas włamania tańczy i śpiewa do hitów z lat 70. i 80., by chwilę później zrobić masakrę z konkurencji. I to właśnie ten niedojrzały chłopak będzie musiał złożyć w jedną, spójną całość, masę zbzikowanych indywidualności. Gamorra to chodząca maszyna do zabijania, niedostosowana społecznie i mało towarzyska. Rocket czuje się dobrze tylko wtedy, kiedy ma w łapie sporych rozmiarów spluwę lub zmieniający wszystko wokół siebie w broń masowego rażenia. Drax sensem życia uczynił zemstę za śmierć bliskich, co przysłoniło mu już i tak ograniczone myślenie. No i w końcu Groot, który przez cały film wypowiada dwa słowa "Jestem Groot", a najlepszym momentem w jego wykonaniu jest chwila, kiedy wybija masę przeciwnika i po chwili uśmiecha się jak niewinne dziecię. I o dziwo, Quillowi udaje się zmienić ich w zgraną drużynę, której przywódcą zostaje.



Akcja jest prowadzona szybko i z rozmachem. Sytuacje następują jedna po drugiej, tak więc nic się nie dłuży. Bohaterów nie sposób nie lubić. Bo pomimo swych wad to sympatyczna gromadka, która szybko się zorientuje (a widz wraz z nią), że pomimo różnic, jednak są do siebie zaskakująco podobni. I tu maluje się ciekawy zabieg reżysera. Bo oto niespodziewanie odkrywamy w tym słodko - śmiesznym świecie, odrobinę goryczy. Każdy z bohaterów nosi w sobie mało przyjemne wspomnienia - stracili domy i rodziny (w trzech przypadkach nawet widzieli śmierć bliskich), Rocket był obiektem eksperymentów, by ostatecznie zostać uznanym za niepowodzenie. 



W pewnym momencie trochę za dużo wkrada się tu ckliwości. I jest to spory minus.

Kolejnym strzałem są czarne charaktery: Ronan Oskarżyciel (Lee Pace) i Nebula (Karen Gillan). On to obrażony na cały wszechświat socjopata z manią wielkości. Wygląda jak skrzyżowanie samuraja z jednym z bohaterów "Gwiezdne wojny: Część I - Mroczne widmo" (jeśli kojarzy się komuś ten makijaż), a to nie jest straszne, co najwyżej głupie i kiczowate. Ona to zazdrosna o wszystko zakompleksiona dziewczynka, nienawidząca rodziny za wieczne życie w czyimś ciemnu: siostry Gammory (jest lepsza od niej i do tego jest ulubienicą tatusia) i niezauważającego ją ojca. Z przyjemnością wspiera Ronana, który może jej pomóc w biciu noża w plecy swoi bliskim. Żadne z nich nie budzi sympatii ani strachu. I to właśnie oni sprawiają, że "Strażnicy Galaktyki" tracą najwięcej. 



Film Jamesa Gunna z pewnością nie dorówna Gwiezdnej Sadze Georgea Lucasa ani nowej sadze "Star Trek", ale nie zostanie zapomniany w tym gwiezdnym pyle. Najważniejsze, że widz ma trochę zabawy z oglądania przygód gromadki dziwaków. I myślę, że nie jestem odosobniona w tym poglądzie. 

Teraz do kin wchodzi część druga. Nie wiem, czy się wybiorę do kina, ale z przyjemnością obejrzę w przyszłości, co też "Strażnicy Galaktyki vol. 2" nam zademonstrują tym razem.


Moja ocena:
8
Nie ma złych filmów, są tylko wybredni widzowie
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje