Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Dobre ego, martwe ego

Jesteście, siedzicie? Nikogo nic nie boli? Mama, tata, chłopak, dziewczyna zdrowi? Świetnie, to już włączam wirowanie! Bęben robi pierwszy obrót, a świat aktualności A.D. 2019-2020 wywraca się do góry nogami, na boki, tył na przód. Rzeczywistość wpada okienkiem live streamu, okopuje się na pozycjach ekstremalnego narcyzmu, w ślepym pędzie rozdrapuje własne i cudze rany, żeby za chwilę przejść w tryb autorefleksji i empatii. Arabella to prawdziwa eksplozja w kadrze – osobowość niesamowicie żywiołowa, towarzyska, pozbawiona oporów, czasami impulsywna i w tej impulsywności – totalnie wkurzająca. Zachrypnięty głos, który mówi, krzyczy, wszczyna awantury i koi – gdyby język był żywym stworzeniem, miałby szeroki, trochę przerażający uśmiech bohaterki "Mogę cię zniszczyćPerłowe ostrza zębów zdzierają kolejne warstwy strupów: traumę przemocy seksualnej, różne reakcje na ową traumę, problematyczność tak zwanej cancel culture, pętle krzywdy, niemocy, cierpień jednocześnie zbyt dużego i zbyt poturbowanego ego. 


I tak dostajemy jeden z najciekawszych seriali roku, głęboko zanurzony w świeżych konfliktach i dylematach życia społecznego. W dwunastu półgodzinnych odcinkach Michaela Coel (scenarzystka, reżyserka, odtwórczyni głównej roli) robi wszystko, żeby nie powielić wytartego schematu "(czarna) Lena Dunham w wielkim mieście" – rwie strukturę gorącymi obcęgami, przewala na nice perspektywy i porządki czasowe, pozwala sobie na dygresje i alternatywne wersje wydarzeń. Ta niekonkluzywność sprawdza się doskonale: "Mogę cię zniszczyć" przypomina próbę sformułowania jasnej wypowiedzi na temat szans i aporii #MeToo – za pomocą różnych języków i perspektyw, lecz nigdy z punktu widzenia sprawców – co oczywiście okazuje się zadaniem średnio wykonalnym. Wehikułem dla tych różnych modalności jest nieokiełznana mowa Arabelli – pisarki i osobowości z social media, która na koncie ma już niewielki sukces: popularny zbiór wpisów z Twittera. Bohaterka niedawno podpisała nowy kontrakt, pracuje nad kolejną książkę, a za zaliczkę – jak to człowiek "pióra" – prokrastynuje. I właśnie jedna z takich prokrastynacji kończy się zniszczeniem tego, co przewidywalne i zakorzenione w świadomości. Rana na czole, rozbity smartfon, problemy z koncentracją, niejasne flashbacki – tyle wyłania się z tunelu niepamięci. A jechać trzeba dalej, ku odległym, przerażającym stacjom wydawniczego deadline'u.



Jeśli ktoś się jednak spodziewa, że "Mogę cię zniszczyć" jest o układaniu mnemicznych puzzli, to cóż – nie bardzo. Owszem, karty zostają w końcu odkryte, tyle że w międzyczasie pięćset razy zmienia się stół, na którym Coel je rozkłada. Trudno mi się nie zgodzić z dwutygodnikowym felietonem Klary Cykorz: serial analizuje prywatne i społeczne reakcje na przemoc seksualną, ale w równym stopniu polega na wysyłaniu kolejnych intymnych "listów miłosny do przyjaźniBo dominująca, nieuznająca granic osobowość Arabelli nie istnieje bez bliskich relacji, wykluwając się z i wywierając przemożny wpływ na Kwame (Paapa Essiedu) – introwertyka z oczami wlepionymi w Grindra – i Terry (Weruche Opia) – szkolną kumpelę, aktorkę w ciągłym biegu między upokarzającymi castingami do klipów reklamowych. Z bieżącego strumienia oraz kolejnych retrospekcji dowiadujemy się, jak bardzo ten trójkątny związek oparty jest na przemilczanych krzywdach, lęku przed krytyką, niespełnionych oczekiwaniach, wspólnej historii dorastania wewnątrz londyńskiej społeczności migrantów z Ghany. Ale także – na bezwarunkowej trosce, czułości i akceptacji. Przyjaciele doświadczają rożnych form przemocy seksualnej, ich spojrzenie na świat ulega daleko idącej ewolucji, powoli emancypując się od wszechogarniającej mowy Arabelli. I vice versa, perspektywa bohaterki także ulega przemianie, bo emocje i nastawienia nie są tutaj jakimś niezmiennym monolitem, rwącym nurtem rzeki, lecz przecina je empatyczna gotowość do wysłuchania, przebaczenia, przyznania się do własnych ułomności czy nawet – głupoty.


Świetny jest również głęboki namysł nad wykluczającym rysem potencjalnie rewolucyjnych języków – w związku z #MeToo, ale oczywiście nie tylko. Czy przekonanie o moralnej słuszności na pewno daje mi prawo do całościowej oceny innego, do jego skreślenia, zastosowania reguły stadnej odpowiedzialności, brutalnego samosądu? Czy rozliczanie przeszłości, wywlekanie tajemnic, niechciane "outowanie" – nawet jeśli w wielu sytuacjach niezbędne – nie staje się powoli domyślnym kodem również wewnątrz relacji, które powinny być oparte raczej na poszanowaniu intymności, braterskim lub siostrzanym zaufaniu, bezwarunkowej akceptacji? Są to nie tylko sytuacje – jak pisze Cykorz – "zwyczajnych zatorów komunikacyjnych", ale także kwestia daleko idącej infiltracji naszego życia zbiorowego i prywatnego przez media społecznościowe: bezduszne maszyny dzielące ludzi na "bańki informacyjne" i wzajemnie zwalczające się koterie zwolenników tego lub owego rozwiązania, tej lub owej "postaci z zasięgami", i gdzie nie ma już miejsca na wyważoną ocenę. Stracisz przyjaciół, bo ktoś zobaczył twój lajk nie tam, gdzie chciałby go widzieć. Albo wywnioskował z komentarza, że nie podzielasz jego najgłębszych myśli. A przecież to tylko kropla w morzu serialowych "zniszczeń", z których być może najważniejszym jest ostateczne zniszczenie narcystycznego, gadającego tylko ku własnej uciesze ego. Czy się to ostatecznie udaje – po to trzeba już sięgnąć do tekstu źródłowego. I ułożyć tę wielopiętrową układankę we własnym zakresie. 

Moja ocena serialu:
9
Marcin Stachowicz
Publicysta, eseista, krytyk filmowy. Stały współpracownik Filmwebu, o kinie, sztuce i społeczeństwie pisze dla "Dwutygodnika", "Czasu Kultury", "Krytyki Politycznej", "Szumu" i innych. Z wykształcenia... przejdź do profilu
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje