Recenzja filmu

Egzorcyzm (2024)
Joshua John Miller
Russell Crowe
Ryan Simpkins

Na trzy zdrowaśki do pieca

Wyjściowo "Egzorcyzm" miał być flirtem z utrwalanymi przez popkulturę historiami, autotematycznym figlem, na którym zbudować można nie tylko porządne kino grozy, ale i refleksję na temat pewnego
Na trzy zdrowaśki do pieca
Miał być film o filmie, a wyszedł film o niczym. Niepokojące miejskie legendy na temat tego, co rzekomo działo się na niektórych hollywoodzkich planach, częstokroć były elementem kampanii reklamowej tego czy innego horroru. Niekiedy faktycznie opowieści te przywoływały na myśl klątwy rodem z egipskich piramid: tam spadł reflektor, tu ktoś zachorował, bynajmniej nie na grypę, kto inny skończył pechowo pod kołami autobusu. Wyjściowo "Egzorcyzm" miał być flirtem z owymi utrwalanymi przez popkulturę historiami, autotematycznym figlem, na którym zbudować można nie tylko porządne kino grozy, ale i refleksję na temat pewnego mechanizmu marketingowego, który każe nam lgnąć ku śmierci niczym pszczołom do miodu.


A może nie, może się mylę, może miał to być zaledwie szeregowy straszak plasujący się nawet i poniżej gatunkowej średniej. Zbyt prędko bowiem rezygnuje się tutaj z jakiejkolwiek eksploracji płaszczyzn metafilmowych na rzecz niezbyt pomysłowego stuku-puku, którym idzie stracić zainteresowanie już po pierwszym akcie. Ale kardynalnym grzechem "Egzorcyzmu" jest zupełny brak poszanowania dla wybranego settingu. Plan filmowy to tutaj jedynie rekwizyt, nie ma choćby szczątkowej refleksji nad medium, zostają tylko okazjonalne jump scare’y i Russell Crowe, który chyba zbytnio bierze sobie do serca rolę przebrzmiałego aktora kina akcji. Niby nie ma potrzeby być złośliwym, ale – z okazjonalnymi wyjątkami, gdzie może nacieszyć się porządnie napisanym pod siebie scenariuszem – nowozelandzki twardziel ostatnimi laty gra poniżej swoich możliwości.

Dla granego przez niego Anthony’ego Millera, który przez ostatnie lata nurkował na dno butelki, angaż do nowego horroru może być odkupieniem. O ile przestanie pić, naprawi relację z córką i upora się z rozbudzonymi nagle traumami z dzieciństwa. Ma bowiem zagrać ma katolickiego księdza, a koloratka do dzisiaj kojarzy mu się przede wszystkimi z przymusowymi wizytami na zakrystii. Tyle że jego osobiste problemy, na których można by było zbudować przecież kawał opowieści, to jedynie mało znaczące tło. Osobiste demony Millera zostają zastąpione tymi piekielnymi, których przepuszczone przez mikser charczenie i cyfrowo podrasowane uśmiechy od ucha do ucha milsze są oku niż bita śmietana na kapłańskich kolanach. Alkoholizm jawi się tutaj jako płotek do przeskoczenia, a dawne krzywdy niezgrabnie przekuto na dyskurs na temat kryzysu wiary. Ale nic nie liczy się dla Millera (reżysera, nie aktora z omawianego filmu) bardziej niż trochę krzyku i huku.


Napięcia tu bowiem nie ma żadnego. Opętany Anthony pojawia się i znika, jakby posiadł zdolność teleportacji i bilokacji. Wypadki na planie, które prześladują ekipę, nie są stopniowane, nic tu nie eskaluje, raczej od razu dostajemy mocne uderzenie i temat zostaje urwany. Demonowi brakuje wyczucia i taktu, z miejsca przechodzi do małpowania lepszych od siebie, ale kiedy już pojawia się przed kamerami (całkiem dosłownie), trudno potem przebić jego mocne wejście. Ogółem wydaje się, że Miller całkowicie się pogubił, jakby przez pół filmu nie za bardzo potrafił się zdecydować, co w ogóle chce nakręcić, a kiedy już decyzję podejmuje, to pada na drugoligowy horror powtarzający prześwietlone klisze. Wyważanie otwartych drzwi zawsze było co prawda domeną konwencji, ale tutaj reżyser bierze spory rozbieg i z impetem uderza barkiem o framugę.

Zdaję sobie sprawę, że idąc na hollywoodzki horror, zwykle nie mamy zbyt wysokich oczekiwań. Często są one na tyle niskie, że cieszy zwyczajne przeciętniactwo. Ale w tym wypadku jest gorzej, bo zmarnowano całkiem dobry pomysł wyjściowy. A to już wymaga dożywotniej pokuty.
1 10
Moja ocena:
3
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?