Recenzja filmu

Tetsuo - Człowiek z żelaza (1989)
Shin'ya Tsukamoto
Renji Ishibashi
Shin'ya Tsukamoto

Zardzewiała industrialna apokalipsa

Wizualne pranie mózgu... Czy widziałeś kiedyś coś (już nawet nie film), czego do końca do dziś nie możesz być pewnym? Czy kiedykolwiek w życiu doświadczyłeś czegoś tak dziwnego, że zastanawiałeś
Wizualne pranie mózgu... Czy widziałeś kiedyś coś (już nawet nie film), czego do końca do dziś nie możesz być pewnym? Czy kiedykolwiek w życiu doświadczyłeś czegoś tak dziwnego, że zastanawiałeś się, czego tak naprawdę twój umysł właściwie był świadkiem? Czy kiedykolwiek twoje gałki oczne rejestrowały masę szokujących klatek taśmy, których nie pojęły? Czy źrenice miotały się, łamiąc wszelkie prawa fizyki w pochłanianiu prezentowanej rzeczywistości? Tak, "Tetsuo" kreuje zupełnie inną rzeczywistość, która z początku gniecie szare komórki, zmieniając je w dymiącą z przegrzania papkę. Tsukamoto nakręcił bezapelacyjnie masochistyczne arcydzieło, jeden z największych filmów w historii ludzkości. Z drugiej strony zgadzam się z opiniami widzów, takimi jak, cytuję: "Masa poklatkowej animacji, w ogóle nie wiadomo co się dzieje! Tylko dla prawdziwych hardkorowców!" w całej rozciągłości. Tak... "Tetsuo" to rzeź, masakra... To coś nie mogło powstać na planecie Ziemia. A jednak, powstało na planecie zwanej Japonią, w porżniętej wyobraźni geniusza, który człowiekiem normalnym nie jest na pewno. Ciężko pisać o czymś, co można nazwać majstersztykiem, w którym do dziś nie znam znaczenia niektórych scen, ale podejmuję ryzyko, zaczynając od przedstawienia formy plastycznej i zarysu fabuły. Zarysu, dokładnie, bo całościowo akcja rozpada się na rozgałęzione w przeciwległych kierunkach motywy. Facet udaje się do rudery i wszczepia sobie w nogę kawałek metalowego pręta. Drugi zacina się przy goleniu i w miejscu skaleczenia zaczyna rosnąć mu żelazny wyrostek. Obie postacie łączy wypadek drogowy. Więcej nie ma co pisać o akcji, wszystko zawiera się w bogatym przesłaniu arcydzieła. Co powoduje, że obraz Tsukamoto, tak mówiąc bez ogródek, niszczy tkankę mózgową? Animacja poklatkowa. Kolesie przesuwający się między wymiarami, sunący po ulicach w odrzutowych metalowych zrostach w nogach, kamera kręci się jak w amoku, oczy świdrują, czas się zatrzymał. Przedmioty gniotą się pod wpływem niewidzialnych sił. Z szybko pulsującej na ekranie papki ze stopionego ludzkiego ciała wyłania się nowa postać. Kamera mija w tempie prędkości światła spokojne ulice. Robaki zjadają łamiącą się w animacyjnym przeskoku ujęć głowę, wyłupiając oczy. Grudy żelastwa łączą się ze sobą w nowe geometryczne formy - w głowie się nie mieści kto to mógł sfilmować. Fenomen techniki Tsukamoto polega na bezprzykładnym nowatorstwie i makabrycznym wyczuciu estetycznym. Trudno uwierzyć, że oglądamy niskobudżetowy film nakręcony do dystrybucji video. Niemożliwe. Tyle powykręcanych w spazmatycznych ruchach nitek niewiadomej materii, zwijających się po sekundzie w paranormalny przedmiot, człowiek prujący jezdnią pieszo, jadący po ścianach i poręczach, w ułamku chwili pokonujący po parę metrów - niesamowite obrazy, profesjonalnie nakręcone. Pięknem prezentowanych chwytów wizualnych jest wysmakowana antyestetyka reżysera. Niektóre obrazki są daleko odrażające, paskudne w ponurej pornografii. Kobiecy metalowy penis wbijający się w odbyt, męskie genitalia w formie wiertła, przypominająca wymiociny i ścierwo biomasa kształtująca się powoli w istotę - to tylko wycinki z prosektorium. Zobacz tylko coś takiego sam, a poczujesz, jak reaguje na podobne motywy organizm. Szczęka opada, nie, wyrzyna się i wsuwa pod dywan, ręce drżą w zachwycie. Wyświetlane w zawrotnym rytmie kadry, wwiercające się różnymi tonami barw naświetlenia, nasycenia cieniem, tak błyskawicznie montowane, że nie możliwe do rejestracji ludzkim okiem szokują. Muzyka Chu Ishikawy, industrialna odmiana techno. Dźwięki horroru, mary, wybijane blaszanymi młotami o żelazne kubły i ściany fabryk, instrumenty elektroniczne przesycające powietrze dziwactwem akordów - wszystko rytmiczne do bólu, w sposób zintensyfikowanego ataku na bębenki dociera do zamroczonego widza, będącego na granicy pijaństwa obrazem. Jeśli istnieje soundtrack poetycki, zintegrowany absolutnie perfekcyjnie z opowiadaną historią to w "Tetsuo" jesteśmy świadkiem syntezy najbliższej twierdzeniu. Szok, powodowany samą warstwą plastyczną, a pozostaje przecież treść, dogłębniej wcinająca się w świadomość, podświadomość i inne pokłady zmysłów. To dopiero daje kopa. Przed seansem obawiałem się, czy awangardowy twór nie przybierze formy typowego teledysku. Na szczęście nie mamy do czynienia z przerostem formy nad treścią. Kluczem do odebrania, jakiegokolwiek, jest bliższe przyjrzenie się właśnie zastosowanym środkom formalnym, a nawet pojedynczym ujęciom i symbolice. Odgarniając cały ten artystyczny szlam i syf odnajdujemy w filmie wyraźną przestrogę przed postępującą dehumanizacją. Nie tylko. Tsukamoto staje się posępnym piewcą zardzewiałej industrialnej apokalipsy, zagłady prawdziwego człowieka spowodowanej rosnąca ingerencją techniki w jego życie. Idźmy dalej, rozważa też kwestie powiązane z ludzką seksualnością. Po kolei, wiodącą gałęzią klucza myślowego jest proroctwo, droga ludzkości jaką przebywa w rozwoju przemysłu, cywilizacji, technologii i innych współcześnie obserwowanych czynników mutagennych. Pierwotną motywację dla młodzieńca rozrywającego sobie nogę i wciskającego pomiędzy swoje tkanki stalowy pręt stanowi chęć postępu, polepszenia osiągów własnego niedoskonałego organizmu. Świadczą o tym wplątane w przewody i złom figury sportowców. Początek drogi współczesnego człowieka - dobrowolne ingerowanie we własny organizm, przeistaczanie się w humanoida. Dochodzi do syntezy - robaki zżerające metal i mięśnie, wizerunki sportowców spalają się. Tsukamoto obwieszcza początek zagłady, komentując jednocześnie współczesny kult fizycznej doskonałości. Zderzenie uciekającego w popłochu protoplasty mutanta z samochodem staje linią, punktem styku dwu wymiarów, normalności i zarzewia spaczenia. NEW WORLD. Właściwie nie dowiadujemy się dlaczego doszło do zakażenia "zmetalowieniem". Jednak infekcja zarazy staje się faktem. Wynaturzeniec zaszywa się w otoczeniu będącym kwintesencją XX wieku, na metalicznym śmietnisku. Spadając na same dno z prozaicznie głupiego przewinienia (niszczenie samego siebie przez doping w kontekście reszty staje się igraszką) postanawia zmienić świat. Letalne więzy łączą "czystego" i "brudnego". "Czysty" to przeciętniak jakich wiele, jego antonim, potężny, manipuluje innymi, by dokonać zemsty i infekuje przypadkowych ludzi. W ucieczce do metra kamera śledzi drogę uciekającego, kierując oko na wiszące pod sufitem metalowe rury. Nawet drogę obłąkanego człowieka broniącego się przed zniekształceniem pokazują ikony tego, z czym walczy. W końcu symbioza komórek z metalem postępuje za daleko. Tetsuo przemierza ulice Tokio na własnych odrzutowych stopach. Pokonywana ścieżka szybko staje się alegorią kierunku rozwoju całej ludzkości. Dociera w pierwszej kolejności do świata seksu przyszłości. Wyodrębnia się nowa syntetyczna płeć, kobieta z wężowym penisem. Role kopulujących odwracają się zupełnie, elektryczny obojnak dominuje samca naturystę. W tym punkcie Tsukamoto zwiera cztery obrazy stosunku płciowego. Drugim jest zwykły seks, nie perwersyjny, ale całkowicie naturalny, żywo kontrastujący z futurystyczną makabrą. Trzeci przebija się w różnych punktach narracji, widzimy go w telewizorze. To zbliżenie na miejscu zbrodni, odstresowujący akt barbarzyństwa. Dlaczego, to się jeszcze okaże. Ostatni portret, mężczyzna z członkiem-wiertłem, śmiercionośnym narządem. Ponowna przeciwstawność pierwszej wizji, prowadząca do śmierci partnerki. Tsukamoto nie bez powodu prowadzi swoje filozofowanie w pierwszej kolejności dotykając sprawy intymności. Na tym stoi świat, to jego istota o wielu obliczach, w przyszłości całkowicie już wyobcowana, przeradzająca się nienaturalnie odgrywany teatr masochizmu. Nieprzypadkowo Tetsuo podnieca się kiedy widzi właśnie realistyczną fantazję seksualną. Idąc dalej w filmie zapada coraz mroczniejszy pesymizm. Zło podnosi głowę znad złomowiska, wychodzi na ulice na spotkanie ze zniewolonym dobrem. "Czysty" próbuje w ludzkim odruchu zabić się, przez swoją zagładę nie niszczyć życia innym, pomimo początkowej chęci odegrania się. Postawa prometejska po sekundzie zmierza się z obliczem szatana. "Zardzewiały" przemierzając kręte ścieżki trzyma w ręku bukiet kwiatów. Mijając przedmioty wykonane z metalu zgniata je korozyjną mocą. Kwiaty, żywe piękno, dla współczesnej sztuczności tworzywa i industrialnego surowca stanowią tak ogromny antonim, że przeradza się on destruktywny dla rowerów i znaków drogowych czynnik. Kontrast dostrzega też druga strona - zwłoki ukochanej przyozdabia właśnie roślinami, chcąc uosobieniem sił witalnych wynagrodzić krzywdę uczynioną za pomocą zimnego tworu anty-naturalnej materii. Dochodzi do momentu kulminacji, elipsy dziejowej. Jesteśmy świadkami wizji nowego świata. Obraz przedstawia, płynący z fascynacji zła nad postępująca dominacją martwej tkanki nad żywą, czy to miasto żelastwa, czy jednostkowy elektroniczny podzespół i twarz ludzką, wijącą się w agonii, duszącą się pod przykryciem plastyku i folii. Nareszcie, oswobodzenie z syntetycznej trumny. Ale już kolejne warstwy grubej gumy pochłaniają głowę, zmieniając ją w gnijący gnat. Porażka istoty w walce z wykreowanym własnoręcznie martwym obiektem. Szybka animacja symbolizuje przemijanie, upływ wielu lat. Antyestetyka uderza, fascynuje zło. Nie ma dawnych kształtów, oczu, ust, tylko druty, kable i finałowa zagłada. Znów ucieczka ulicami Tokio, alegoryczna pogoń, batalia ludzkości o humanizm, proroctwo Tsukamoto. Powoli następuje asymilacja dualistycznej współliniowej egzystencji zła i dobra. Pierwszy punkt krytyczny, między zjawiskiem szatańskich pragnień "zardzewiałego" (postać metafizyczna, nierealna, zjawisko, stan psychiczny), a mechanoidem dobra powstaje więź. Obie strony, mieszańce genetyczne, brnąc po osi dziejów i nowej ewolucji, spotykają przeciwnika - Trampa z tuneli metra, personifikację przyszłego losu pierwotnego gatunku człowieka. Będzie on żył w podziemiu, na wymarciu, w ukryciu. Nie może zadać ostatecznego ciosu, zgładzić w zalążku rozwijającej się apokalipsy. O litość błaga prometejski dotąd Tetsuo i "zardzewiały", jednym głosem, egoistycznie krzycząc w zaślepieniu. Ręka dawnego rodzaju ludzkiego nie dusi potwora, nie dobija. Człowiek nie ma siły i determinacji. A wyścig trwa. W świątyni industrializmu Dobro ma zostać zgładzone, ale zwycięża związując Zło w śmiertelnym uścisku. Przewrotnie. Jakże mierny jest człowiek! W stronę spaczeńca wysuwa się świetlisty wyrostek, symbolizujący pojednanie. Głupota. Trzask i ostateczna synteza. Błyskawicznie z mazi wyrastają głowy upiora, kojarzące się z hydrą lernejską. Walka to już retoryka, bezsensowna igraszka, wiadomo kto zwyciężył. Kamera ucieka w głąb wymiarów - Tetsuo i "zardzewiały" tańczą odwróceni do góry nogami. Są jednością, ich lewe dłonie spoiły się warstwą metalu, prawe zaś dotykają się w pieszczotach i chęci symbiozy. NEW WORLD, tym razem nie gwałtownie, lecz gładko. Dlaczego?! Głos rozpaczy, dlaczego taka porażka? Czy dobro w ujęciu Tsukamoto jest bez skazy? A kto chciał ukryć zwłoki, kto chciał zatuszować ślady trupa, kto kochał się z kobietą nad grobem ofiary, czyżby właśnie Tetsuo... Ostatni obraz, wielki wóz zwycięstwa, konstelacja, konstrukcja piramidy tryumfu. W układzie dobro jest na dole, antonim wiedzie prym. "Obróćmy pierdolony świat w rdzę, zniszczmy to" - pada namowa Zła. Dobro kwituje ten ironiczny rozkaz słowami totalnej aprobaty, z radością. Ale pluje krwią, mówi z cierpieniem, wbrew woli. Nie ma jednak nic do gadania. Układ rusza w świat. Dobro stanowi siłę napędową armagedonu przez swoje poddaństwo. Kamera filmuje obraz ulic z pozycji wysokiej, celowo, oczyma "zardzewiałego", inne ustawienie to przecież bezsens. Z karabinem w ręku, sunąc japońską metropolią obwieszcza ostateczne zwycięstwo, oznaczające tylko jedno. Ruch coraz szybszy, samochody, wieżowce, światła uliczne. Koniec świata obwieszcza napis jak w grze komputerowej: GAME OVER i nie ma już nic... I co z tego? Dramatycznym zmaganiom wtóruje przez cały film tępy śmiech z ekranu domowego telewizora. Pusty, durny rechot. Upadek Ziemi nie znaczy nic. To tylko koniec gry. To wszystko. Sam chaos, mnogość pojedynczych wątków i rozważań przytłacza, więc kontynuuję wywód o tym, co widziałem, a nie interpretowałem. Forma plastyczna, charakteryzacja, zwłaszcza "zardzewiałego", przynosi na myśl oczywiście nurt ekspresjonizmu niemieckiego. Impresyjny makijaż wymalowany pourywanymi zygzakami, sama praca kamery filmującej wnętrza zakładów przemysłowych - nawiązania są oczywiste. Sam reżyser jednak zaprzeczał, jakoby w ogóle o ekspresjonizmie słyszał. Można powątpiewać w jego słowa o całkowitej autonomiczności wykorzystanych środków wyrazu, zwłaszcza, że studiował sztuki piękne i o nurcie musiał słyszeć. Tak czy owak wykreował otoczkę zmiksowanych stylów, zarówno ponurych tendencji sprzed kilku dekad, jak i własnych unikalnych technik utrzymanych w duchu modernistycznego agresywnego cyberpunku. Tsukamoto film nie tylko wyreżyserował; samodzielnie napisał scenariusz, był operatorem kamery, autorem scenografii i instalacji animacyjnych, producentem i odtwórcą jednej z głównych ról. Skupiając w swoim ręku całą władzę nad procesem twórczym dzieła dokonał pełnej ekranizacji własnego pomysłu, absolutnie suwerennie sfilmował specyficzny obraz, w całości odpowiadający pierwotnej wizji zaistniałej w mózgu. Nie ma w "Tetsuo" ani jednej zbędnej sekundy, koncept konstrukcyjny naprawdę zaskakuje, rytm narracji wypunktowany jest perfekcyjnie mocnymi uderzeniami. Absolut? Możliwe. W obsadzie, na którą składa się tylko 6-ciu aktorów, na szczególną uwagę zasługuje ulubieniec reżysera Tomorowo Taguchi, chociaż zarówno Tsukamoto jak i Kei FujiwaraKei Fujiwara grają także fenomenalnie, prezentuje szczególnie demoniczne umiejętności, pełne odcieni maniakalnie mrocznej charyzmy. Na koniec pozwolę sobie na przytoczenie wypowiedzi jednego z widzów, idealnie, może nawet lepiej niż moje własne słowa, oddającej całą istotę arcydzieła: "potęga, jak uderzenie młotem w posępny czerep, industrialny porno thriller, poezja metalu poskręcanego jak jelita na prosektoryjnym stole kopulujące w rytm maszyny parowej...". Od siebie dodam jeszcze tylko: fetysz. Game Over.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Kultowy już obraz Shinyi Tsukamoto często jest wymieniany obok takich klasyków jak "Akira" czy "Ghost In... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones