Przed rozpoczęciem walk widzimy PGE Narodowy, w trakcie jej trwania na licznych banerach oraz samym środku klatki widnieje napis "Ergo Arena" (jakby ktoś nie wiedział jest to hala w Gdańsku), natomiast na domiar złego, konferencja oraz momenty przejścia zawodnika (jak dobrze pamiętam) z klatki do szatni, sygnowane są logo COS Torwar.
Cała ekipa scenarzystów ewidentnie nie odrobiła lekcji.
Następnie:
1. W trakcie walki w stójce, komentatorzy krzyczą "dźwignia" i to w momencie gdzie w klatce kompletnie nic sie nie dzieje (może zbyt dużo naoglądali się Demetriousa Johnsona i zażyczyli sobie latającą balachę),
2. W trakcie obrony przed obaleniem, konkretniej wyrzutu bioder w tył, tzw "sprawla", z ust komentatorów możemy usłyszeć "to ruch gimnastyczny"... Nie wiem nawet jak to skomentować.
3. Przy udanej próbie obalenia - Jon Jones mówi "dobry strzał" (?). Również nie wiem co powiedzieć.
4. W trakcie próby poddania balachą przez Ibrahima słyszymy "zaczyna blokadę ramienia". Słów brak.
5. A żeby tego było mało z górnego dosiadu komentatorzy "podpowiadają" bohaterowi, aby zapiął gilotynę.
I pomyśleć, że to tylko pięć z wielu, i to naprawdę wielu przykładów tragicznego tłumaczenia, bądź braku podstawowej wiedzy z zakresu mieszanych sztuk walk, więc w tym aspekcie, finalnie wyszedł okropny gniot. W szczególności dla kogoś związanego z MMA, aż w uszy kłuje.
I jestem w stanie pojąć, że ma być to serial skrojony, również dla osób nieobytych z tym sportem, ale bez przesady.
Sceny walki w porządku, nawet całkiem dobre, oczywiście przekoloryzowane, ale nie do przesady, jak to często ma miejsce w takich filmach. Jedynie mogę się doczepić do zbyt długiego ubijania rywala w parterze bez reakcji sędziego i przerwania walki.
Żeby nie było za miło, to poraz kolejny się przyczepie (bo jest do czego).
Mianowicie w produkcji występuje również wiele nieścisłości. Wszystkich niestety nie wypisze, bo dnia by mi nie starczyło.
Między innymi fakt, że główny bohater stał się ogromnym viralem w social mediach, w internecie wręcz wrzało ze względu na jego konflikt z największą gwiazdą KSW, co doprowadziło do ich walki, natomiast Taylor dalej twardo stał przy tym, że jest zbyt mało znany, aby pozyskać sponsorów. Ludzie kochani, rozumiem, że ten zabieg był dla podkreślenia problemów finansowych z jakimi musiał się zmagać Keita, ale zwyczajnie nie ma tutaj logiki.
Kolejna sprawa - łatwe przytaknięcie na propozycje ustawienia walki.
Nie mogę przełknąć, że ktoś z takimi aspiracjami, a jak się pózniej okazało także umiejętnościami, i wiedzą na temat tego, jakie furtki mogą się otworzyć przed naszym protagonistą (w razie nie tylko wygrania, ale nie dostania sromotnego wpie*dolu), byłby w stanie tak łatwo, podkreślam - tak łatwo, przystać na taką, moralnie wątpliwą propozycję, a następnie, w trakcie walki jednak zmienić zdanie i narobić matce ogromnych problemów.
Może osoba z ilorazem inteligencji tostera, nie przewidziałaby, jakie konsekwencje może za sobą nieść nie wywiązanie się z umowy na ustawioną walkę.
To się po prostu kupy nie trzyma, ale wiadomo coś fabularnie musieli wymyślić.
I skoro już wyszło jak wyszło, to producenci, akurat mieli dobry pomysł z turniejem w starym stylu Pride, mimo, że nie pokrywa się to z rzeczywistymi galami organizowanymi przez KSW.
Wątek miłosny był wiadomy od momentu, gdy tylko czarnoskóra koleżanka pojawiła się na ekranie, ale zawsze to coś nowego w fabule, więc moim zdaniem na plus, mimo przewidywalności.
Naprawdę super przedstawiona kwestia zdrowia psychicznego i mentalności, po przegranej Taylora przez KO.
Walki podziemne jak dla mnie kompletnie bez sensu, biorąc pod uwagę, że główny bohater jest zawodowcem, a co za tym idzie występując tam naraża tylko zdrowie oraz całą swoją karierę. Magiczne wyleczenie stresu pourazowego w taki sposób jakoś do mnie nie przemawia.
Natomiast wątek (delikatnie mówiąc) zawiłych sprawy rodzinnych - super. Szkoda, że było go bardzo mało w filmie. Niewykorzystany potencjał.