Dobry jeżu Anaszpanie, przed chwilą skończyłam i wyjść z osłupienie nie mogę.
Zadziwiające i absurdalne połączenie 10 murzynków Agathy Christie i LOST. Oczywiście fabularnie zaciekawiło i człowiek oglądał, żeby dowiedzieć się, kto zabił, ale cała reszta? Poziom aktorstwa jak z paradokumentu, przemieszczanie się po dżungli bez mapy i gpsa w ekspresowym tempie, żołnierze idioci, którzy nie zauważyli, że w ciałach jest coś grubo pozaszywane, piranie zżerające twarz w 20 minut i co tam, że całe ciało już musiało być nadgniłe, bo umarło kilka dni wcześniej. Ubrane jak lekarz, to musi być lekarz. A że on był siwy, a tamten brunet, to taki tylko szczegół.
Kto da więcej? Właściwie co scena, to można wypisywać głupotki. Ale przyznaję, obejrzałam całość w sobotę wielkanocną i niczego nie żałuję ;)