Wróciłam ostatnio do pierwszego sezonu. Mam za sobą kilka odcinków i jedyna konkluzja, jaka mi
przychodzi do głowy to...nuda. Zanim rozbudowano udział Howarda i Raja i zanim pojawiły się
Amy i Bernadette, serial był zwyczajnie nudny, a już na pewno dużo bardziej nudny niż teraźniejsze
odcinki.
Mam odwrotne wrażenie, czasami oglądam odcinki z sezonów 1-3 (zawęziłbym to nawet do 1-2 ale początki związku Leonarda z Penny były ciekawe co ratuje 3 sezon) i są dużo zabawniejsze a co ważniejsze klimatyczne od obecnych.
Wtedy chłopaki naprawdę byli nerdami, choćby ostatnio oglądany odcinek 2x12 - o walkach robotów i depresji Howarda.
Bardzo pamiętne słowa z rozmowy na stołówce:
- Nasz inżynier ma depresję.
- Dlaczego? (Kripke)
- Bo jest żałosny i umrze w samotności.
- No i? Przecież to dotyczy nas wszystkich, dlatego stworzono walki robotów.
A obecnie wszystkie się już kręci tylko wokół związków, mimo że serial wciąż potrafi bawić to obecnie robi za kopię przyjaciół czy innego HIMYM a nie serial o nerdach.
Tęsknie za odcinkami gdy Sheldon płakał po zniszczeniu robota którego kochał zamiast biegać na regulaminowe randki.
Pierwsze 4 odcinki bardzo nudne mi się wydały. Może jak wątki się bardziej rozwiną, to będzie lepiej. Coś na pewno musiało mnie zachwycić, skoro tyle już to oglądam. Do żenującego poziomu HIMYM jeszcze serialowi sporo brakuje, a co do przyjaciół do zawsze będę twierdzić, że to mimo wszystko zupełnie inny serial. Może chwilami tych miłości było za dużo, ale myślę, że to wcale nie zdominowało serialu. A że środek ciężkości fabuły trochę się zmienia...no cóż, kilka lat minęło, życie toczy się dalej, to serialowe też.
Dla mnie wszystkie odcinki są świetne, jednak przyznaję, że wolę te z Amy i Bernadette. Wg mnie dzięki nim jest o wiele zabawniej ;-)