Dziwne, początkowo niezrozumiałe migawki z kamer dozoru domowego pokazują włamanie, szarpaninę i nagich ludzi biegających w popłochu po mieszkaniu. Nieprzypadkowo reżyserka Jeanette Groenendaal nazywa swój film „pro paranoia docutective”. Sytuacja psychiczna, w jakiej znalazł się Arend ter Horst, główny bohater jej filmu, wydaje się bliska chaosowi zarejestrowanemu przez kamery ochrony. Arend to 62-letni kokainista, od trzydziestu lat na haju. Dużo czasu spędza w Internecie, tropi różne spiski, szuka wyjaśnień i znajduje zaskakujące odpowiedzi. Właśnie teraz – jego zdaniem - trwa zakrojona na szeroką skalę akcja tajnych służb wymierzona w obywateli, wszyscy są podsłuchiwani i śledzeni, dlatego Arend z niepokojem reaguje na przelatujący nad okolicą helikopter i trzaski w słuchawce telefonu. Kiedy myślimy, że wiemy już co jest w tym filmie paranoją, na ekranie pojawiają się „zdrowi” obywatele – adwokat i dziennikarz – którzy potwierdzają obawy wystraszonego bohatera. „Jesteśmy najbardziej podsłuchiwanym narodem na świecie” – mówi prawnik z Amsterdamu. Cała trójka wydobywa na światło dzienne jeszcze jedną tajemnicę. Do 1945 roku Holandia była największym na świecie producentem kokainy. Mężczyźni spotykają się w pozostałościach fabryki, rozmawiają o obecnej wojnie kokainowej (ich zdaniem to przykrywka w wojnie o ropę) i rozważają możliwości ożywienia produkcji i obrotu na zasadach Fair Trade… Autorka nie przesądza o tym, kto w całym zamieszaniu powinien być uważany za normalnego, a kto nie. Jej film rozwidla się w wielu kierunkach równocześnie. Ma klimat paranoicznych rojeń i manii prześladowczej głównego bohatera, ale też rzeczowość i sens, kiedy mowa o konkretach. Największą wartością filmu wydaje się empatia, z którą Groenendaal podchodzi do głównego bohatera. Dzięki temu, razem z nim, widzowie dojrzewają do decyzji o rozpoczęciu odwyku.