Ostatnio udało mi się przebrnąć wreszcie przez „Resident Evil” w wersji HD Remaster z 2015 roku. Starcie to było trudne i nierówne, przez co wymogło na mnie poszukiwania niemałej pomocy. Jak jednak prezentuje się pierwsza odsłona jednej z najsłynniejszych serii o zombie?
Oddział S.T.A.R.S. poszukuje zaginionych towarzyszy, z którymi utracono kontakt w środku ich misji. Drużyna dociera do opuszczonej rezydencji pełnej zagmatwanych korytarzy. Coś niepokojącego dzieje się w tym miejscu… Wkrótce na scenie pojawia się pierwszy zombie, budząc przerażenie i wzmagając silnie potrzebę gromadzenia amunicji. Ucieczka z tego miejsca nie będzie należała ani do łatwych, ani przyjemnych. Zwłaszcza przez to, że ktoś z oddziału zdaje się zamieszany w całą sprawę…
Fabuła tej gry zdecydowanie ma swoje uroki. Posiadłość zwiedzać można z perspektywy Jill lub Chrisa, przez co również przedstawiona historia w wielu miejscach zupełnie się różni (grając Jill, w kampanii pojawia się postać Barry’ego, a przy pomocy Chrisa spotkać można Rebeccę znaną z „Residen Evil 0”). Trzon historii pozostaje niezmiennym, ale odchodzące od niego odgałęzienia zdecydowanie zachęcają do wielokrotnego przechodzenia gry, by odkryć wszystkie możliwe zakończenia, a tych jest aż dwanaście! Wprawdzie różnią się one niemal wyłącznie przeżyciem poszczególnych bohaterów, lecz niektóre z nich zdecydowanie klasyfikują się jako bezwzględnie złe lub najlepsze z możliwych. Zaskakująco dla mnie najciekawsza w całej kampanii była historia rodziny Trevorów, która pojawiła się po raz pierwszy dopiero w remake’u tytułu – pierwotna wersja gry nie wprowadziła tego wątku, choć do pewnego stopnia był planowany i stworzono nieco materiałów do jego rozwoju. Jednak dopiero przy okazji odświeżania tytułu wprowadzono Lisę jako antagonistkę, jednocześnie rozsiewając po mapie jej tragiczną przeszłość przy pomocy starych dzienników i notatek.
Sama mechanika gry jest mocno przestarzała, a w dodatku absolutnie toporna. Strzelanie to jakaś porażka i szczególnie przy starciach z bardziej mobilnymi przeciwnikami bywa istnym utrapieniem. Poruszanie się również miewa swoje wady. W dużej mierze związane również z samą mapą. Przyznam, że jest ona niezwykle skomplikowana, zagmatwana, a jeśli ktoś nie posiada szczególnie dobrej orientacji w terenie, to potrzebuje zdecydowanie tony cierpliwości do przejścia tej gry. Lub umiejętności zuchwałego korzystania z solucji bądź opisów mapy z zawartością. Innym problemem jest perspektywa. Kamera nie jest ruchoma, za to w jednym pomieszczeniu potrafi się pojawić kilka zupełnie różnych ujęć, które utrudniają poszukiwania, dodatkowo komplikując problem poczucia przestrzeni. Raz widzimy postać z przodu, raz z tyłu, czasem od góry, niekiedy patrzymy nawet spod łóżka, mając przez to zupełnie ograniczoną widoczność. Nie jest to w żadnym stopniu przyjemne, za to niezwykle wręcz irytuje.
Trudność rozgrywki jest zróżnicowana, wybrać można wiele różnych trybów (niektóre odblokowują się dopiero po przynajmniej jednorazowym przejściu gry, inne wymagają wielokrotnego ukończenia rozgrywki) – głównym kryterium okazuje się jednak wybór postaci. Dla początkujących pogromców zombie mojego pokroju zdecydowanie lepszym wyborem jest Jill: w ekwipunku ma więcej miejsca, a dodatkowo od początku posiada wytrych, co zdecydowanie usprawnia eksplorację. Mówiąc o trudniejszych trybach, Chris może się okazać niezastąpiony: posiada więcej HP, ma również ułatwioną regenerację przez wzgląd na towarzyszącą mu od pewnego momentu Rebeccę. W trakcie pojawia się również mnogi wybór broni do wyboru, każda z nich ma nieco inną specyfikę, nadaje się do czegoś innego i wymaga nieco kalkulacji. Amunicja nie jest nieograniczona, więc przy trudniejszych trybach trzeba ją czasem oszczędzać. Gra nie zmusza przy tym do zabijania większości przeciwników: zdecydowaną większość można po prostu ominąć, co niekiedy może być nawet lepszym rozwiązaniem od mordowania wszystkiego na swojej drodze. Dlaczego? Zabite zombiaki z czasem wracają ponownie do żywych, stając się jeszcze bardziej niebezpiecznymi. Pewnym rozczarowaniem były dla mnie występujące zagadki. Gra nieco za wiele mówiła na temat tego, co trzeba dokładnie zrobić. Nie lubię banalnych łamigłówek, które wyłącznie zajmują czas, a w tym tytule pojawiają się niemal wyłącznie takie. Wartym wspomnienia jest za to system zapisu – całkowicie ręczny, nie ma żadnych automatycznych checkpointów. Zaskakujące jest jednak to, że podczas rozgrywki mamy ich ograniczoną liczbę. Skończyły ci się z jakiegokolwiek powodu taśmy z atramentem? Powodzenia, do końca gry radź sobie bez nowych zapisów.
Od strony czysto wizualnej całość wypada całkiem nieźle. Lokacje przerażają, przeciwnicy prezentują bardzo rozmaite formy, a każda z nich na swój sposób budzi lęk. Animacje wyglądają dość udanie, aktorzy głosowi się sprawdzają. Bardzo genialnym zabiegiem są tu ekrany ładowania sprowadzające się do otwieranych drzwi – to coś naprawdę mocnego, w niektórych momentach człowiek wręcz się waha, czy na pewno chciał tam wejść, gdy widzi i słyszy te skrzypiące wrota do koszmaru. Pewnym rozczarowaniem jest muzyka. Stanowi ona niemal wyłącznie tło rozgrywki, zupełnie nie bierze w niej udziału, a przez to trudno mi w ogóle przypomnieć sobie ścieżkę dźwiękową. Słuch gracza wykorzystywany jest tu głównie do rozpoznawania czających się w pobliżu przeciwników. Kilka nieprzyjemnych tonów i już wiadomo, czy w pomieszczeniu znajdują się zombie lub zmutowane kruki.
„Resident Evil” w wersji zremasterowanej wciąż należy do naprawdę udanych gier. Ma swoje problemy, głównie dotyczące samych mechanik, ale do pewnego stopnia wynagradza to opowiadaną historią. Nawet jeśli kogoś nie kręci męczenie się z survivalowym horrorem, to warto zerknąć nawet na sam gameplay, by zapoznać się z fabułą. Ode mnie tytuł ten otrzymuje 8/10, choć nie zamierzam raczej do niego wracać, to nie gra na moje nerwy.