Jeszcze do niedawna kino hiszpańskie kojarzyło się głównie z filmami wyjątkowo w Polsce popularnego Pedro Almodovara. Wcześniej – Carlosa Saury. A wiec ambitne, psychologiczne kino europejskie. Nie kojarzyliśmy raczej Hiszpanii z kinem gatunkowym, rozrywkowym, które było i jest domeną Hollywood. A tymczasem...
Każdy, kto widział słynny „Blair Witch Project” (na szczęcie tytuł nie był tłumaczony na polski) dostrzeże wykorzystanie tego samego pomysły w „[Rec]”. Film ma bowiem formę reportażu, kręconego cały czas „z reki”, bez towarzyszącej muzyki. Na pozór nie jest to sposób na efektowne widowisko, w rzeczywistości jest jednak dokładnie na odwrót. Nakręcenie „reportażu” to sposób na podkreślenie „autentyczności”, zwiększenie sugestywności opowiadanej historii. Większość typowych horrorów opiera się na dźwięku: znienacka w kadrze pojawia się jakaś postać, czy tylko jej ręka, i jest uderzenie dźwięku, które ma nas zaskoczyć, przestraszyć i podnieść z fotela. Gdyby nie ten efekt dźwiękowy, moglibyśmy tej reki nawet nie zauważyć. W „[Rec]” jest inaczej. Na pierwszym planie jest obraz, sugestywna atmosfera, a dźwięki „zaledwie” towarzyszą scenom. Wszystko to jednak wypada znakomicie.
Największe wrażenie robi właśnie filmowa autentyczność. Pierwsze minuty filmu to konwencjonalny materiał lokalnej stacji telewizyjnej, której reporterka odwiedza jednostkę straży pożarnej. Widzimy jej rozmowy ze strażakami, kamerzystą, itp. Ambitna dziennikarka liczy na ciekawą interwencję, której będzie towarzyszyła. Oczywiście doczeka się.
Dobrze, że jest to film hiszpański. Dzięki temu przy odrobienie dobrej woli możemy uwierzyć, że oglądamy autentyczny reportaż (gdyby reporterką była Scarlett Johansson byłoby trudniej). Nie będę opisywał treści filmu, bo to największy błąd filmowych recenzji. Powiem tylko, że atmosfera grozy narasta z minuty na minutę, natomiast mrocznego finału nie psuje żaden happy end (którego pewnie nie dałoby się uniknąć w filmie amerykańskim).
Po stronie psychologicznych plusów filmu należy również zapisać sceny, w których zostaje rannych policjant lub strażak. Co wówczas widzimy? Chaos, zamieszanie, wszyscy krzyczą przerażeni, pistolety drżą w trzęsących się rękach. Czyżby reżyser filmu towarzyszył wcześniej jako reporter autentycznym interwencjom dzielnych policjantów i strażaków ;)
Zapraszam na moją stronę rekomendacje.npx.pl
Zastanawia mnie tylko, czy kamerzyści są za to tacy nieustraszeni. Kiedy sytuacja zrobiła się niemiła, Pablo mógł przecież pierdyknąć kamerą o ziemię i ratować dupsko. Kamera okazała się przydatna dopiero w momencie, kiedy zgasło światło.
Ciekawe jest ostatnie zdanie, jakie pada w filmie: "Musimy wszystko nagrywać, Pablo. Do k***y nędzy.". Naturalnym odczuciem (przynajmniej dla mnie) jest zasmucenie, kiedy giną główni bohaterowie (zwłaszcza kiedy jest to gorąca laska :P). Tym ostatnim zdaniem reżyser jakby usprawiedliwia się i pociesza widzów, którzy wolą trochę szczęśliwsze zakończenia. Przypomina nam Pablo i Angele, którzy woleli nagrywać, zamiast pomóc zatamować krwotok, w momencie kiedy ranny policjant był znoszony po schodach. To zdanie rozumiem jako stwierdzenie: "ich miecz wbił się w ich własne serca" lub jak kto woli "doigrali się".