I wcale nie przesadzam. Pierwsze 30 minut ma nawet jakis lekko naciągany sens i co mniej wybrednych moze zaciekawic.Pózniej film jakby...przestaje byc filmem z powodu braku głownych bohaterow!?! Albo giną albo dostaja rozdwojenia albo popadaja w obłęd i nie wiadomo o co im chodzi. Przestaje istniec jakakolwiek współrelacja miedzy postaciami. Natępuje pasmo odzielnych od siebie zdarzen, chaos przeplatany retrospekcjami z dziecinstwa i masą mizernych efektow specjalnych w tle. Nie ma mowy o jakimkolwiek rysie psychicznym bohaterow, z czescia w ogole nie wiadomo co sie dzieje.Jedynym pewnym watkiem pozostaje inwazja kosmitow, ktorzy wygladaja jak skrzyzowanie Langolierow z ET i kijankami. Pod koniec filmu nastepuje chwilowe przebudzenie i pojawiaja sie dialogi. Jestesmy w stanie przez chwile zaglebic sie w fabułe i jest szansa by zmusic nasz umysł do ogarniecia sytuacji. Chwile potem jednak zaczyna sie nam film akcji i splot nowych fantastycznych zdarzeń. Finał dzieła nie rozni sie zbytnio od stu poprzednich scen i trudno byłoby go zauwazyc gdyby nie napisy koncowe. Sen szaleńca dobiegł końca.
Film zrobiony z wielkim rozmachem i niezłymi aktorami...ale obejrzyjcie go sami by zobaczyc jak mozna zmarnowac pomysł, budzet i zachwiac dobrym imieniem Stephena Kinga