trochę niedociągnięć i dziur w scenariuszu, trzęsąca się kamera (nie lubię filmów kręconych tą techniką) i całe to "ten film to prawda, nagranie nie jest sfałszowane" teoretycznie powinno mnie odstraszyć, a po ewentualnym seansie sprawić, że plułabym sobie w brodę za zmarnowanie 90 minut swojego życia.

tak się jednak nie stało.
ok, film nie jest dziełem wybitnym, ale nie jest też kompletnym gniotem. to po prostu fajna bajka, którą można obejrzeć w wolnej chwili.

tak, będzie się kojarzyło z Blair Witch Project, z Cloverfield, Dystryktem i kilkoma innymi, ale co z tego?
non stop pojawiają się filmy - kopie czegoś, co już kiedyś gdzieś widzieliśmy, bywa.

co ważne, ta "kopia" urzekła mnie tym, że nie mówi o kolejnym wielkim potworze/obcym/mutancie/coś tam, ale o stworze z mitologii skandynawskiej. przyjemna odmiana.
tak sobie teraz myślę, że chętnie obejrzałabym coś, gdzie rolę główną grałoby jakieś straszydło z polskich baśni/wierzeń/starych opowieści :D

żeby film dokładnie zrozumieć i cieszyć się nim (scena na moście, anyone? albo trolle wyczuwające chrześcijan?) trzeba mieć jako takie pojęcie na temat skandynawskiej historii i wierzeń.
polecam zwłaszcza tym, którzy a) lubią eksperymenty, b) nie boją się sięgnąć po coś, co nie zostało nakręcone przez/w US, c) mają ochotę na nieskomplikowany zapychacz czasu :P

Let The Right One In i Rare Exports mnie nie zwiodły, Troll Hunter też nie. czekam na kolejne filmy z północy :D