Wilk tasmański to występujące niegdyś na terenach Tasmanii, ale wymarłe już w XX wieku zwierzę. Akcja filmu skupia się właśnie wokół ostatniego przedstawiciela tego gatunku i najętego przez koncern biotechnologiczny łowcy, który zwierzę te ma upolować. Bohater grany przez Willema Dafoe pojawia się w Australii pod przykrywką biologa uniwersyteckiego i trafia w sam środek wojny między zielonymi, a lokalną społecznością. Jednocześnie trafia na stancje samotnej matki i dwójki dzieci, których ojciec wyruszył bezpowrotnie w poszukiwaniu tego samego zwierza.
Film jest chłodny, milczący, od początku emanuje tragedią lecz bez przesadnej egzaltacji - to dobrze, bo pozwala trochę odpocząć od bardziej stereotypowych produkcji. Do tego cechuje się przyjemnym kadrem i ładnymi widokami. Jest to niewątpliwie przesycona patosem adaptacja - być może dobrej - powieści, której nigdy nie czytałem, ale jestem pewien, że dałoby się z tego nakręcić porządny mini-serial, bo film jest zbyt krótki, a poruszane w nim wątki nie zaspakajają potrzeb widza w całych 100 procentach. Niestety, taki serial nie miałby wzięcia, bo ludzie po prostu srają na naturę.
UWAGA: kolejny znafca filmowy wypełzł spod kamienia pod którym siedział i wystękał ocenę 4/10. uważać na nogi!
Jak ciężko musi być żyć, potrafiąc dostrzec tylko swój punkt widzenia i marnując energię na denerwowanie się pod każdym niepochlebnym komentarzem dot. filmu, że ktoś ma inną opinię/gust.