Nie wiedzieć czemu, albo i wiedzieć, ale przez cały czas seansu, miałem wrażenie, jakbym
obserwował poczynania Kimble we francuskim wydaniu filmu o niewinnym uciekinierze.
Z tą jednak różnicą, iż Harrison Ford był bardziej wiarygodny, a ilość nieprawdopodobieństw i
zbiegów okoliczności w ''Ściganym'', przekłada się na 1/3 ''Łupu''. Poza tym Adrien w
przeciwieństwie do doktora, wcale nie grzeszył niewinnością.
Plusem tego kryminału/ thrillera, jest na pewno przebieg akcji, której przecież tu nie brakuje.
Nie wiem czy to akurat dziwne, ale ''Łup'' ogląda się z zaciekawieniem. Są momenty, kiedy
można parsknąć śmiechem na poczynania głównego bohatera, ale są i takie, gdy
zapominamy o jego ''łamaniu karku'' i jesteśmy w stanie trzymać za niego kciuki. Film po
prostu chłonie jak gąbka wodę. Oczywiście nie ma co liczyć, że ta ''gąbka'' pochłonie wszystkich
oglądających.
Jest tu dosyć sporo zwrotów w fabule, bo główny bohater musi uporać się z przynajmniej
trzema problemami, siedzącymi mu na głowie. Paradoksalnie odzyskanie łupu, nie staje się
jego głównym celem, a przecież sądząc po tytule, to o niego najbardziej powinno się
rozchodzić.
W film zaangażowana jest liczna grupa aktorów, tak że jest kogo ''śledzić'', zważywszy na to, iż
reżyser dopilnował, aby każdy wypadł tu przynajmniej nieźle, jeżeli chodzi o grę.
Od strony technicznej też wygląda to całkiem dobrze. Podróż kamerami czy sprawna muzyka, to
tylko zalety.
Jednak wspomniane wcześniej przesadyzmy, które ciągnął się bez mała przez cały seans za
Franckiem Adrienem, sprawiły, iż mimo sprawnej rozrywki, wystawiłem 6/10, a nie wyżej, tak
jak chociażby ''Ściganemu''. Kropkę nad i, postawiła scena finałowa, oraz końcówka, która
zaleciała mi od razu schematem rodem zza oceanu.
Jednak jak na raz, nie powinien być to stracony czas.