Oddział Luizjańskiej Gwardii Narodowej odbywa coroczne manewry. Grupa niesubordynowanych gwardzistów bardzo luźno podchodzi do zadania i wkrótce gubią się w lesie. Na domiar złego niewinny z pozoru żart ściąga na nich gniew lokalnych myśliwych. Manewry zmieniają się w walkę o przetrwanie.
+ ciekawa i nie tak sztampowa historia, która szybko angażuje
+ znakomity klimat, sielankowa z początku atmosfera szybko zmienia się w mieszankę zagubienia, osaczenia i szaleństwa
+ duża w tym z pewnością zasługa lokalizacji, ciągnące się w nieskończoność bagna i lasy nie dość, że świetnie wyglądają na filmie to zdecydowanie potęgują klimat zaszczucia
+ tutaj warto pochwalić też pracę kamery, zdjęcia są pomysłowe i różnorodne
+ na plus też obsada, zwłaszcza duet Keith Carradine i Powers Boothe ale na drugim planie też takie nazwiska jak Peter Coyote, Brion James czy Fred Ward
+ dobrze spisuje się tu też ścieżka dźwiękowa autorstwa Rya Coodera, dobrze komponuje się z atmosferą filmu, z kolei muzyka użyta w końcówce robi wręcz znakomitą robotę
+ no właśnie, intensywna i zaskakująca poniekąd końcówka to osobny temat, naprzemienne ujęcia, dynamiczna akcja i cholernie niepokojący klimat osady potrafią wręcz sprawić dyskomfort
+ całościowo film też potrafi potrzymać w napięciu, niektóre sekwencje są świetnie zrealizowane a pojedyncze, często całkiem krwawe sceny potrafią zapaść w pamięć
- miejscami bywa nieco głupawy, bohaterowie zachowują się idiotycznie a ich wzajemne relacje są co najmniej naciągane
- niektóre wątki i pomysły nie do końca wykorzystano, można było to lepiej rozwinąć
- w kilku miejscach kuleje też montaż, szarpany i trochę wręcz niechlujny
Podsumowując, świetny, niesamowicie klimatyczny i niesłusznie, nieco zapomniany tytuł. Walter Hill to ma jednak rękę do takich angażujących produkcji a ta jest moim zdaniem jedną z ciekawszych w jego dorobku. Wiele osób upatruje się tu alegorii do wojny w Wietnamie ale nawet bez doszukiwania się drugiego dna to po prostu świetne połączenie thrillera z kinem militarnym i dużą dawką hicksploitation. Dla fanów takich klimatów jak "Uwolnienie" czy "Rytuały" pozycja wręcz obowiązkowa.
To jeden z tych tytułów, których dokładne tłumaczenie, dla pozbawionego kontekstu widza z przełomu lat 80 i 90, staje się zupełnie niezrozumiałe, wręcz głupie. Dlatego kreatywność osób tworzących polskie tytuły, była jednak zdecydowanie "mniejszym złem", które z perspektywy dekad, nabiera jedynie uroku. "Południowy dyskomfort" - no, litości... Głupszy jest już chyba tyko "Brudny taniec" ; ).