"Kilka miesięcy temu zdarzyło się coś dziwnego. Przeglądając biblioteczkę, zauważyłem książkę, którą brat podarował mi niegdyś na urodziny. Zbiór nowel. Zacząłem czytać jedną od nowa. Opowiadała o człowieku, który budzi się pewnego ranka i nie jest w stanie wstać z łóżka. Zamyka oczy w geście samoobrony. Przygląda się swojemu życiu. Staje się wzburzony. Pakuje walizki, zrywa więzy rodzinne, nie może dłużej mieszkać wśród ludzi, których zna. Oni go paraliżują. Posiada pieniądze, udaje się do Rzymu. Chce zagrzebać się pod ziemię jak bulwa. Jak korzeń. Lecz nawet tam nie jest w stanie uciec od osób z przeszłości. Więc postanawia wrócić do miasta, gdzie się urodził i uczył, choć nie do końca jest w stanie nazwać je rodzinnym. Ale i to nie pomaga. Czuje, że nie ma prawa wrócić niczym nieboszczyk. Zatem opracowuje skrajne rozwiązanie w tej sytuacji. Za cel obiera sobie nowy świat i język. Nic się nie zmienia. Z powodu zobojętnienia i braku lepszych pomysłów, znowu opuszcza dom, by podróżować autostopem. Ktoś go podwozi, podróżują przez noc, gdy nagle auto uderza w mur. Kierowca ginie, nasz bohater trafia do szpitala. Połamany. Mijają miesiące. Jego rany się goją. Teraz pragnie żyć. Pokłada ufność w sobie oraz rzeczach, których nie musi wyjaśniać, jak na przykład porach skóry i wszystkich aspektach cielesnych. Nie może się doczekać, by wyjść ze szpitala. Być z dala od chorych i ułomnych. „Powiadam ci, wstań i pójdź. Kości twoje nie są połamane". Koniec. Gdy przeczytałem te słowa, Wstań i pójdź. Kości twoje nie są połamane", poczułem wszechogarniający smutek. Wiesz, jakim zdaniem zaczyna się ta przypowieść? Gdy człowiek wejdzie w trzydziesty rok życia, wszyscy bez przerwy nazywają go "młodym". Trzydziesty. Otrzymałem tę książkę na 30. urodziny. "Trzydziesty rok" Ingeborgi Bachmann. Słyszałem, mówiono mi... Zawsze to wiedziałem, choć nie do końca świadomie, że podstawowe prawdy nie kryją niespodzianek. Lecz co ja wtedy zrobiłem? Żyłem dalej. Prowadziłem dalej poczciwy żywot. Elisabeth i ja byliśmy szczęśliwym stadłem. Tak nas postrzegano. Lecz w istocie nie kochałem mojej żony. Ani przyjaciół. Ani nawet dzieci. Tylko... żyłem dalej. Odnosiłem sukcesy. Wiodło mi się. Lecz z każdym krokiem czułem niechęć. Wycofywałem się, byłem w defensywie. A teraz... dziś wieczór... po raz pierwszy mówię: Moje kości są połamane. Połamane. Pewnego dnia będę potrzebował twojej pomocy. Wszystkie moje kości są połamane."
A tak :D "-Jakiekoleiwk inne narkotyki?-Nie, nigdy.-Dlaczego, ludzkość od zawszę użwyała narkotyków, są formą... łaski, aspiryny dla duszy.-Moja matka jest alkoholiczką ze sklonnością do przemocy.-..."
...ale wtedy nie było jeszcze aspiryny, produkcja zaczeła się coś w drugiej połowie XIX wieku, chóc kwas jako taki był znany...:D