"Junebug", to obraz skierowany szczególnie do ambitniejszych i bardziej wymagających widzów. Generalnie nikt poza Amy Adams (o niej napiszę później) nie wybija się aktorsko w żaden sposób. Film momentami przynudza, ale są to tylko chwile, dlatego można na to przymknąć oczy. Ogólnie film jest dobry, a Amy Adams przeszła samą siebie. Póki, co to jest najlepsza rola w jakiej miałam przyjemność ją zobaczyć. Powinna była zdobyć wtedy tego Oscara, no ale cóż. Wracając do tematu filmu przyjemny, interesujący i po prostu warty obejrzenia. 7/10
Chwila, chwila. Muszę wtrącić swoje trzy grosze. A Ben McKenzie to co? Scena, w której Madeleine próbuje tłumaczyć mu lekturę jest jedną z najlepszych w całym filmie. Gość gra oczami, twarzą, rękoma całym ciałem - co jak co, ale dla mnie to brzmi jak dobre aktorstwo. Więc muszę tu napisać, że ten młody (wówczas) człowiek na pewno wybija się. Scott Wilson w roli ojca też jest niczego sobie. Jasne, przypadła mu akurat rola, która nie pozwalała na ukazanie rozhisteryzowanej twarzy, ale ta kamienna maska, pod którą kłębią się wszystkie dobre emocje, to jednak też coś, na co miło się patrzyło.
Cóż minęły 4 lata, odkąd widziałam ten film. Jedyna postać, która utkwiła mi w pamięci, to Ashley grana przez Amy, a to chyba o czymś świadczy.