Wyszedł taki powtórzony 'Shawshank Redemption', tyle że w wersji light & soft, w odmianie etno. Okraszony cytatami z innych filmów: 'Mandingo' (biała kobieta rodzi czarne dziecko), 'Spartacus' (skazani, jeden po drugim występują i każdy krzyczy, że to on jest ojcem, na podobieństwo niewolników wykrzykujących 'I am Spartacus!', 'I am Spartacus!), 'Papillon' (starzy, zniedołężniali więźniowie), 'Sting' i 'Some Like It Hot' (gangi i meliny epoki Wielkiej Depresji i prohibicji), 'Cotton Club', 'Forrest Gump' (epokowe wydarzenia z historii USA i całej ludzkości gdzieś tam w tle), być może jeszcze innych, o których w tej chwili nie pamiętam.
Więźniowie, początkowo wyglądający groźnie, okazują się do rany przyłóż. Strażnicy takoż.
Długie kłótnie Murphy'ego i Lawrence'a - po pewnym czasie przestają się wydawać zabawne, nawet z lekka irytują. W sumie, da się obejrzeć, nawet z niejakim zainteresowaniem, ale chyba tylko jeden raz. Więcej - nie warto.
Chyba o każdy film można o coś podobnego oskarżyć. Nieudana miłość "Przeminęło z wiatrem", porachunki gangsterskie "ojciec chrzestny" zmagania z alienami "obcy"itp.
To oczywiście spore uogólnienie, ale gdybyśmy tak rozumowali, nie powstałoby wiele nowych rzeczy.
"Chyba o każdy film można o coś podobnego oskarżyć"
Święte słowa, panie dziejku.
Kiedyś nawet czytałem uczoną rozprawę pewnego profesora literaturoznawcy, który czarno na białym udowadniał, że 37 sztuk teatralnych niejakiego Szekspira (Shakespeare) Williama - wyczerpują cały repertuar możliwych motywów fabularnych. Oraz, że wszystko to co napisano po Szekspirze to jedynie modyfikacje znanych tematów oraz "wariacje na temat" - w sumie nic nowego. Wszystko już było! Wszystko?
A jednak niektóre książki/sztuki/filmy robią na nas wrażenie świeżych, inne - nie bardzo.