Ale jedna wada nie daje mi spokoju:
Kiedy Tornatore stara się zachwycić/wzruszyć/zszokować/przerazić/zdenerwować - generalnie wywołać jakąś reakcję - zbyt mocno skupia się na postaci Maxa Tooneya (czasem też innych) który będąc świadkiem wyjątkowości 1900 (który jest tutaj tak doskonały, piękny, cudowny i utalentowany że aż w kompleksy można wpaść) pokazują te swoje reakcje w sposób nie dośc, że przesadzony to jeszcze średnio co pare minut/sekund filmu. Tak jakby reżyser wątpił w inteligencję widza, i musiał dokładnie pokazać, jak powinien odbierać daną scenę - tak, w tym momencie ma Ciebie zatkać - tak w tym momencie masz być wzruszony - tak w tym momencie masz patrzeć na tę dziewczynę za szybą jak ten grubas, i tak dalej, przez znaczną większość filmu reżyser prowadzi nas za rączkę po uczuciach, jakie chciał wywołać w każdej scenie. To jest do pewnego stopnia akceptowalne, ale Tornatore ten stan przekroczył wielokrotnie, nawet jak na film który generalnie miał być tylko filmową "bajką" o pięknym człowieku i brzydkim świecie.