Doskonały i antywojenny był do momentu zanim Tom Blake dostał nożem w brzuch od Niemca. Potem niestety opowieść jest podporządkowana akcji, a w dobrym filmie powinno być na odwrót.
W ogóle od tego momentu to wszystko jest napompowane patriotyzmem i dlatego nieautentyczne. Młody Blake miał motywację, to fakt a u Scofielda motywacja pojawia się ni stąd ni zowąd z kosmosu i następuje w okamgnieniu cudowne przeistoczenie z malkontenta w superherosa-nadczłowieka. Film dla mnie się kończy, gdy Tom Blake umiera, koniec, kropka. Dobre antywojenne filmy to dla mnie Cienka Czerwona Linia i Przełęcz Ocalonych na przykład a 1917 reprezentuje ten sam poziom co Młody Piłsudski, po prostu nabzdyczony patriotycznym patosem bullshit, okraszony pirotechniką o ogłupiającym natężeniu. Najbardziej zmarnowane przeze mnie pieniądze na bilet do kina od wielu lat. Liczyłem jeszcze na to, że Mark Strong i Benedict Cumberbath może bardziej zaistnieją, że scenarzyści napiszą dla nich jakieś ciekawe postacie, a dostali tylko nic nie wnoszące epizodziki. To mnie rozczarowało najmocniej
Moim zdaniem Scofield przejął odpowiedzialność po przyjacielu i dla niego między innymi skończył tę misję. I nie widziałam w filmie żadnego patetycznego patriotyzmu - wręcz przeciwnie. To film o brudzie, bezsensie wojny. Ale oczywiście każdy odbiera inaczej.
Sorki, ale ja nie zauważyłem ani odpowiedzialności ani przyjaźni między nimi. Obaj na początku byli świetnym materiałem na dezerterów (w pozytywnym tego słowa znaczeniu w kontekście antywojennym), bo na wojnę idą też zabójcy, co to się nudzą w okopach, bo nie po to się uczyli naprdalać, żeby teraz tam siedzieć i czekać na rozkazy. Blake nic wspólnego z odpowiedzialnością nie ma, bo chodzi mu wyłącznie o brata, zatem Scofield co niby miałby po nim przejąć? Ok, dotarcie do starszego Blake'a. Tylko czemu dopiero w drugiej kolejności? I tu się właśnie zaczyna epatowanie patriotyzmem. Ktoś, kto chce dotrzeć z meldunkiem, to oczywiste, że będzie starał się zachować życie, by dotrzeć docelowo. Tymczasem Scofield zachowuje się tak, jakby chciał to życie ODDAĆ, zupełnie jak Sowieckij Gieroj za Prawdu, Lenina i Oktiabrskoju Riewolucju. Przekonał mnie jedynie MacKenzie swoim cynizmem, choć zaistniał w tym filmie zaledwie 30 sekund, szkoda. Sam Mendes to efekciarz typu James Cameron i nie widzę innego celu w 1917 niż zarobek. Efektowne kino pseudoantywojenne. Cieszę się tylko, że nie musiałem oglądać kalifornijskiej gęby jakiegoś Roberta Pattisona czy innego Brada Pitta lub Toma Cruise'a w roli bohatersich Anglików. Dlatego wysiedziałem w kinie do końca.
No i zamiast "co" ma być "do". Przepraszam ale jakaś autokorekta ciągle mi tu bruździ i nie potrafię tego wyłączyć. Nadal jestem zainteresowany informacją, co takiego złego zrobiłem.
Ja: "Nocóż, każdy odbiera i odczuwa inaczej" Ty: "No pewnie. Jedni wierzą w bujdy, a inni nie:))". Raczej to mało miłe znaleźć się w gronie osób wierzących w bujdy:)) ale może faktycznie się trochę czepnęłam.
Ja zrozumiałem, że pisząc "każdy odbiera..." masz na myśli każdego odbiorcę. Zatem napisałem, że jedni (odbiorcy) wierzą w bujdy, a inni (odbiorcy) nie wierzą. Dokładnie to miałem na myśli, dostosowując swoją wypowiedź do tego, jak zrozumiałem Twoją. Zapewniam Cię, że żadnego osobistego przytyku nie było. A co do filmu jeszcze: Owszem, doceniłbym gdyby następną sceną po śmierci Blake'a od razu było spotkanie Scofielda z MacKenziem, bo to wszystko pomiędzy było po prostu żenujące. Jak koleś wyskoczył z okopu prosto pod zmasowany ostrzał, wstałem z fotela, żeby wyjść z kina, no ale ostatecznie usiadłem z powrotem i obejrzałem do końca.
Rozumiem. I tak to czasami jest z komunikacją - interpretujemy wypowiedzi rozmówcy niezgodnie z jego intencjami. Przepraszam, że się czepiałam. Pozdrawiam.
Czyli ty wróciłbyś do okopów jak tchórz , mówiąc generałowi , że kolega umarł, wiec jego brat też może i nie ma potrzeby odwoływać ataku?