Niedawno miałem okazję obejrzeć dwa filmy. Jeden dziś w nocy będzie walczył o Oskary, drugi nie i jest to co najmniej zastanawiające.
''1917'' - Dzieje się, ale za dużo rozbudowanej, zniuansowanej historii tu nie uświadczymy. Z punktu A do punktu B, a po drodze kilka leveli do zaliczenia, dwa życia do wykorzystania i parę zapadających w pamięć obrazów. Widowisko, ale przy takim uproszczeniu poszczególnych elementów, poprzez brak jakiegokolwiek konfliktu*, na zwyczajnych nielogicznościach kończąc, ciężko się tym filmem przejąć. Dotychczasowe i kolejne ewentualne główne laury dla tego filmu, dowodem niestety na to, jak infantylnieje nam kino mainstreamowe.
6/10
* oczywiście po za tym frontowym
W ''Nieoszlifowane diamenty'' też właściwie przez prawie cały czas nie rozstajemy z naszym bohaterem, ale tu chyba udało pokazać się coś więcej niż tylko ciąg zdarzeń. Przede wszystkim w tym hipnotycznym, a jednocześnie niewygodnym w odbiorze filmie znalazłem bohatera który coś mnie obchodzi, nawet jeśli przede wszystkim irytuje. Niepostrzeżenie, nie wiadomo kiedy wkręcamy się w jego pokręcone, pełne pułapek z których on sam jest dla siebie największą, życie. Im bliżej końca ten pulsujący kawałek nowojorskiej ulicy na której wraz z Howardem się poruszamy, jak i on sam zdają się być jednocześnie metaforą naszego, podkręconego gnającego ku samo unicestwieniu świata.
8,5/10
_________________