za niewielki budżet Estończycy zrealizowali profesjonalną produkcję, zachwycającą realizmem ze spójną fabułą i - co trzeba podkreślić - z zaskakującymi zwrotami akcji. NIektóre sceny batalistyczne wciskają w fotel. Sceny walki zrealizowane są znakomicie, realistycznie niemal jak na "Szeregowcu Ryanie", dbałość o umundurowanie uzbrojenie, eksplozje, trafienia najwyższej próby. To nie wybuchające kanistry z rozpuszczalnikiem jak na polskich filmach, ale realistyczne eksplozje granatów, pocisków itp. Bardzo mi się podobał mułowaty Il-2 i jego widoczny brak zwrotności (co nie dziwi przy takim opancerzeniu). Film gdzie kamera nie szuka pozujących celebrytów - jak to powszechnie irytuje w produkcjach polskich (np. w Bitwie Warszawskiej).
Co do poprawności historycznej nie wypowiadam się na ten temat ponieważ jest mi praktycznie nieznany. Pewnie estońskie formacje SS nie były kryształowe. Jednak z tego co pamiętam to ludobójstwo w Estonii było mniej dramatyczne niż na Łotwie nie mówiąc już o Litwie. Ktoś tu napisał że Estonia pierwsza uporała się z problemem żydowskim, ale należałoby wspomnieć, że diaspora tam była stosunkowo niewielka i ilość ofiar to około 2 tys. Dla porównania tylko w Ponarach na Litwie wymordowano około 100 tys przy wydatnym współudziale Litwinów.
Dla mnie natomiast niski realizm obniża noty tego filmu.
Sceny w okopach za czyste, ludzie zbyt sympatyczni, weseli.
Fabuła jak w bajce dla dzieci.
Ciekawy faktycznie wątek przeniesienia śledzonego bohatera na drugą stronę konfliktu.
Zakładając, że założeniem filmu było pokazanie złożonej natury udziału Estończyków w wojnie i zapewne przełożenia tego na dzień dziesiejszy a nie wierne odwzorowywanie brutalności wojny to film faktycznie jest ciekawy (a dla mnie odkrywczy).
Zgadzam się z wami. Nasi "filmofcy" niech się uczą. Co do wygładzenia bohaterów, to tak się teraz robi. W Ryanie też nie było czarnych charakterów po stronie tych dobrych. A 1944 ma pokazać, że dobrzy byli po obu stronach, bo byli Estończykami.
Bo w Polsce sceny batalistyczne inscenizuje się i kręci jak w fabularyzowanych programach Wołoszańskiego (z całym szacunkiem dla tych programów) a nie jak w kinie. I potem wypadamy przy produkcjach sąsiadów tak jak w futbolu, gdzie inni też za mniejsze, lub te same pieniądze osiągają dużo lepsze wyniki.
O tandecie patriotycznego patosu na poziomie szkolnych akademii we współczesnych polskich filmach wojennych nawet nie wspominam.