Trudno nie porownywac tego filmu do "Summer of Sam". W obu Spike Lee pokazuje Nowy Jork przez pryzmat grupy przyjaciół w chwili niezwykle ważnej dla tego miasta. W "Summer of Sam" były to niesamowite dni grasowania seryjnego mordercy, w "25 godzinie" jest to obraz Nowego Jorku po ataku 9/11.
I jak poprzednio znów mamy historię grupy osób, przyjaciół z dzieciństwa, którym różnie powiodło się w życiu. Główną postacią jest Monty, zagrany rewelacyjnie przez Edwarda Nortona. To jego ostatni dzień na wolności. Za tą historią kryje się jedna ta ważniejsza o Nowym Jorku. Jest to opowieść o mieście powalonym na kolana, które jednak nie poddaje się. Zdarzenie to wywiera piętno na wszystkich, jest obecne w świadomości niczym powietrze, jednak wszyscy walczą, aby wyjść na prostą, zacząć od nowa, naprawić błędy. Monty i wszystkie inne osoby w tym filmie są personifikacją Nowego Jorku - miasta pełnego grzechu, a jednak miasta, które autorzy tego filmu bardzo kochają.
W "25 godzinie" są dwie wspaniałe sekwencje. Pierwsza to monolog Edwarda Nortona "fuck everything". Intensywna, pełna emocji, świetnie zagrana pigułka gniewu i rozpaczy, a jednocześnie jeden z najlepszych obrazów NY jakie widziałem od dawna.
Druga to monolog Briana Cox o ucieczce i zaczynaniu wszystkiego od nowa. To sentymentalny powrót do mitu założycielskiego Ameryki, kraju nowych szans, ziszczonych marzeń. Przecudne.
W sumie, choć "25 godzina" jest bardzo podobna do "Summer of Sam", jest to film, który bardziej mi się spodobała. Wielkim plusem jest obsada aktorska, również Lee jakby lepiej poradził sobie z problemem.
Jednym słowem warto.