Dorobek brazylijskiego reżysera Fernando Meirellesa może imponować: „Miasto Boga”,
„Wierny ogrodnik”, „Miasto ślepców” i „360.Połaczeni” to jego cztery ostatnie filmy. Każdy z nich
jest inny, ale żadnego nie należy pominąć. Spośród tej doborowej czwórki „360” jest filmem
najmniej „zaangażowanym”. Po poruszających obrazkach z przedmieść Rio w „Mieście Boga”,
po afrykańskiej korupcji i brutalności w „Wiernym ogrodniku” i dusznej atmosferze „Miasta
ślepców” Meirelles zdecydował się na niemal beztroską obyczajówkę. Owszem, są tu
egzystencjalne dramaty kilkunastu bohaterów, ich życiowe zakręty i dylematy, ale reżyser
najwyraźniej nie dąży do wywołania u widza gwałtownych emocji. Dlatego „360” bardziej
przypomina „Short Cuts” Altmana niż „Babel” Iñárritu.
To oczywiście żaden zarzut. Wprawdzie wiele dobrych filmów wzrusza, porusza, niesie ważkie
przesłania i odkrywcze przemyślenia na temat ludzkiej egzystencji, ale równie wiele - i to
równie dobrych – żadnych szczególnych przesłań nie niesie, niespecjalnie wzrusza, a jednak
ogląda się je ze wcale nie mniejszą przyjemnością. Takim właśnie filmem jest „360”. Drogi
rosyjskiego gangstera, słowackiej prostytutki, brazylijskiego fotografa, francuskiego dentysty i
kilku innych osób z różnych krajów i kontynentów przecinają się raz po raz, z czym świetnie
harmonizuje muzyka. Sporo jest tu piosenek, czego zazwyczaj nie lubię. Tutaj jednak
umieszczone są bardzo umiejętnie, nie zakłócając narracji ani nie burząc nastroju.
Nieprzypadkowo piszę przede wszystkim o nastroju czy muzyce. Wynika to nie tylko z chęci
uniknięcia głównego grzechu recenzentów, którzy nieraz zamiast omawiać, po prostu film
streszczają. Tutaj nie streszczam przede wszystkim dlatego, że nie perypetie bohaterów
uważam za główny walor „360”. Oczywiście bez intrygujących zdarzeń i niebanalnych postaci
nie byłoby filmu, ale tym, czego pogratulowałbym Meirellesowi w pierwszej kolejności byłaby
wzorowa forma, doskonałe wyważenie filmowych proporcji. W przeciwieństwie do wielu
widzów nie zauważyłem w „360” żadnego chaosu, wręcz przeciwnie: ten film jest dla mnie jak
harmonijny collage czy misterna mozaika. Żaden epizod nie trwa za długo, żadna z postaci nie
jest niewiarygodna czy nieinteresująca, a do tego ich perypetie nie niosą jakichś nachalnych
„przemyśleń”, „morałów” czy tym podobnych atrakcji. I właśnie to podoba mi się najbardziej.
Zapraszam do odwiedzenia mego bloga: http://nowerekomendacje.blogspot.com/