Nie dziwię się, że tak często pojawiają się tu opinie "makabrycznie nudny i bez treści".
95% filmów, które pojawiają się u nas w kinach, to produkty Hollywoodzkie, w których pojedyncze ujęcie trwa maksimum 3,5 - 4 sekundy, a w przypadku pewnych, popularnych reżyserów (np Michael Bay), ujęcia zazwyczaj trwają mniej niż 2 sekundy.
Uczucia są pakowane łyżką do głowy i zazwyczaj mają mało wspólnego z rzeczywistością.
Dodajmy do tego, że większość widzów "5 centymetrów na sekundę" ogląda sporo anime. A najpopularniejsze serie-tasiemce są równie głębokie i trudne w odbiorze, jak Transformers lub Avatar.
Zaznaczam przy okazji, że ja nie skreślam powyższych filmów i odbiorców. Chodzi po prostu o oczekiwania, z jakimi się do tego filmu podchodzi.
W takiej sytuacji, film krótkometrażowy, składający się z trzech etiud filmowych. Z ujęciami po 10 sekund, z fabułą o wiele bardziej subtelniejszą i nawiązującą do doświadczeń odbiorcy nie pada na żyzny grunt.
Nie jest to pod żadnym względem film "trudny". Nie straszy godzinną retrospekcją i powolnym symbolizmem. Nie jest hermetyczny, jak dajmy na to, Tarkovsky. Jedyne czego wymaga od widza, to odrobiny wrażliwości i więcej niż 12 lat życia na liczniku.
I mimo tego, jak widać, sprawia problemy, bo nie sięga po stary, dobry schemat "widz jest głupszy, niż mu się wydaje".
Mądra wypowiedź. Każdy szuka czegoś innego w filmie, relaksu, dowcipu, akcji, itd. A ja ostatnio, potrzebuje, przeżywać film. A to dzieło, zmusiło mnie do refleksji. Na początku się zasmuciłem. Ale dotarło do mnie, że pierwsza miłość w większości przypadków kończy się rozstaniem. I nigdy jej nie zapomnimy. Normalne, znajdzie następną:)