Dwie pierwsze części mnie trochę nużyły. Niby nic specjalnego. Przeskoki w czasie, brak jednolitej fabuły... Jednakże dopiero trzecia część wraz z zakończeniem w postaci piosenki "One more time, One more chance" okrywa urok tego filmu. Nagle już wiadomo o co chodzi. I nie chodzi tu o bohaterów na ekranie ale nas, widzów. Czy to nie jest klasyczna historia, która dotyczy wszystkich? Dzieciństwo, młodość, pierwsze miłości, ktoś nas kochał lub my kogoś ale bez odwzajemnienia. Potem idziemy do przodu, układamy sobie jakoś życie, ale wspomnienia chwil i uczuć zostają. Można się zastanawiać co by było gdyby, ale po co. Tak jak główny bohater, który w ostatnim fragmencie filmu czuł, że ją mijał, ale ona zniknęła. Z początku posmutniał ale potem się rozpromienił i uśmiechał do siebie. Tak samo jest ze wspomnieniami.