Film zrealizowany dość sprawnie. Widać rozmach, masę wojskowego sprzętu, czołgi, śmigłowce. To robi wrażenie. I tylko to.
Bo film to straszna propagandowa chała. Świat dosłownie czarno-biały. Widzimy piękna Gruzję, na której naród składają się staruszkowie wzruszający swoją starością, piękne kobiety i dzielni, przystojni i skuteczni niczym Chuck Norris komandosi (aż dziw że przegrali tę wojnę). Na ten piękny kraj rzuca się Rosja i przede wszystkim strasznie brutalni i wyglądający jak menele Osetyńczycy.
Z filmu nie dowiaduje się nic o podłożu konfliktu. Nie wiemy kim są ci Osetyńczycy i czego chcą. Nie pada nic o wcześniejszej siłowej próbie przyłączenia zbuntowanych enklaw (bo jest jeszcze Abchazja) do Gruzji. W sumie to chyba nie trzeba tego tłumaczyć, oni są po prostu żądni gruzińskiej krwi i stąd ta wojna.
A co poza tym panienka biega cały czas w nieskazitelnym makijażu, a faceci za to są elegancko ubrudzeni a'la Bruce Willis. Fabułka banalna. Romans Amerykanina i Gruzinki zupełnie nie porywa. Prezydent Saakaszwili na salonach grany przez Andy Garcie jest wręcz śmieszny - kto wie akurat to może być prawdziwe. I jeszcze zapasiony Wal Killmer nie wiadomo po co wplątał się w ten film.
dobrze że w filmie nie wyeksponowano udziału przezydenta Kaczyńskiego bo twoja "krytyczna recenzja" byłaby przysłowiowym kubłem pomyj
A do tego rozwiązanie konfliktu. Wygląda na to, że Rosjanie wycofali się jedynie dlatego, że dzielni amerykańscy reporterzy udokumentowali ich zbrodnie. Żal dupę ścisnął.
Przyłączam się do Twojej opinii - po prostu Amerykanie kolejny western osadzili w Gruzji i to jest jedyny świeży element w filmie. Resztę już widzieliśmy i na dobrą sprawę można ją było skleić z kilkudziesięciu podobnych holiłudzkich strzelanek. Ale za rozmach i wartką akcję 6 można dać