Z trójki głównych komików okresu niemego, chyba najbardziej lubię Harolda Lloyda. Moim
zdaniem ma najlepsze filmy pełnometrażowe. A jego filmy zawsze wprawiają mnie w
wyśmienity humor.
Ja wolę Keatona, ale "Jeszcze wyżej" jest genialne, a "Niech żyje sport" niewiele słabsze.
Ten film miałem za trochę przereklamowany, aż nie zaczął się pościg. Ostatnie 20 minut to arcydzieło, a skojarzenia z "Ben-Hurem" i "Absolwentem" nasuwają się same. Wcześniej to trochę taki standard. Lloyd ma problemy osobiste, zdobywa serce dziewczyny, ale oczywiście są standardowe przeszkody, czyli dwulicowy konkurent, no i jak przystało na Lloyda, musi zostać podle poniżony, zanim się odkuje. Wszystko zrobione porządnie, kilka śmiesznych momentów, ale w sumie to nie było nic, czego bym nie widział w lepszej wersji w "Niech żyje sport" (chociaż trzeba oddać temu filmowi, że powstał wcześniej). Ale jak to ze slapstickami, wszystko sprowadza się do pościgu, a w tym filmie jest jeden z najlepszych i najoryginalniejszych, jakie widziałem. Kaskaderka nie gorsza niż u Keatona, szczególnie podczas sceny z tramwajem.
Ale chyba właśnie dlatego wolę Keatona, bo zawsze gra inną postać. Lloyd grał Harolda, Chaplin Trampa, a Keaton nie ograniczał się do żadnych schematów, poza tym szczegółem, że się nie uśmiecha.